LIFE OF PI
Życie Pi 3D
2012, Chiny, USA
przygodowy, fantasy, reż. Ang Lee
Uwielbiam uporczywe dodawanie przez naszych filmowych dystrybutorów terminu „3D” w tytule. Czy tępemu Polakowi trzeba wyłożyć kawę na ławę? Bez napisu 3D nie pójdzie do kina? Nie można zostawić tytułu w zgodzie z oryginałem? Nie da się jednak ukryć, że trójwymiar dodaje obrazowi pana Lee wiele uroku i w warstwie wizualnej Życie Pi czaruje i zachwyca. Z kolei od strony fabularnej daje widzowi nieskończone możliwości interpretacji. Co autor miał na myśli? Wątpię, byśmy byli w stanie odgadnąć i nie mam zamiaru wchodzić w tę dyskusję.
Aż 11 nominacji do Oscara (najlepszy film, reżyser, scenariusz adaptowany, zdjęcia, scenografia, efekty specjalne, montaż, muzyka, piosenka, dźwięk, montaż dźwięku) to już poważna sprawa, nawet jeśli nie mam dobrego zdania o tej nagrodzie. Tylko Lincoln Spielberga ma o jedną więcej. Jak widać, Życie Pi zafascynowało wielu, bo też film to dziwny, wymykający się schematom i trudny do zaklasyfikowania. Może ta jego inność tak działa na ludzi?
Obraz pana Lee jest ekranizacją bestsellerowej powieści Yanna Martela. Pi (Piscine Patel) to mieszkający w Indiach chłopiec o nieprzeciętnym umyśle, który w szkole z racji dziwacznego imienia jest przedmiotem drwin i docinków ze strony rówieśników. Jego ojciec, właściciel lokalnego zoo, postanawia z rodziną i całym dobytkiem przenieść się do Kanady. W trakcie podróży statek tonie, a jedynym ocalałym jest nastoletni chłopiec. Musi spędzić kilka miesięcy w niewielkiej szalupie, którą dzieli wraz hieną, orangutanem, zebrą i tygrysem bengalskim. Ciąg dalszy opowieści na ekranie. Gdzie ta inność filmu? Przede wszystkim w niecodziennej sytuacji, która jest pokazana w iście mistrzowski sposób. Wydaje się, że godzina filmu w tak kameralnym gronie musi zanudzić widza, ale nic takiego nie ma miejsca. To głównie zasługa doskonałych, bajkowych zdjęć, bo sama opowieść nie jest zbyt dynamiczna i nie zmienią tego wplecione w nią abstrakcyjne elementy (jak choćby mięsożerna wyspa). Ale inność (pominąwszy rozbudowany wątek religijny) objawia się też na końcu filmu, skłaniając do przemyśleń i dając możliwość różnych interpretacji. Gdy bowiem zaczynamy wierzyć w przedstawione wydarzenia (historię poznajemy z perspektywy wspomnień dorosłego Patela, który opowiada ją dziennikarzowi), Pi proponuje inną, alternatywną i bardziej przyziemną ich wersję. Która jest prawdziwa? Niech każdy sam sobie odpowie. Ale sam fakt, że zadajemy to pytanie, jest dużym plusem dzieła pana Lee i bardzo podnosi jego ocenę. Tajemnica zawsze bardziej intryguje niż fakty podane na tacy. Element filozoficzny sprawia, że Życie Pi nie jest jedynie kolorową bajeczką z pięknymi efektami.
W tej beczce miodu pora na łyżkę dziegciu. Powiem krótko: mimo zachwytów nad stroną wizualną i w sumie dość wysokiej oceny filmu, odniosłem wrażenie wyraźnego przerostu formy nad treścią. Obrazy są piękne, ale kompletnie nierealistyczne. Jest zbyt kolorowo, barwy są zbyt mocne. To zachwyca, ale tylko przez moment, potem następuje wrażenie przesytu. Proszę wsiąść na łódkę i spędzić jedną dobę na otwartym morzu i zobaczyć, czy będzie tak cudownie i bajkowo. To, co zachwycało w Avatarze, tutaj przeszkadza. Tam bowiem mieliśmy wizję innego, obcego świata – tutaj jesteśmy na Ziemi i trochę umiaru by reżyserowi nie zaszkodziło. Druga sprawa to wszechobecny wątek Boga jako istoty czuwającej nad człowiekiem. Nie mam nic przeciwko, ale również zabrakło dystansu. Dobrze przynajmniej, że oszczędzono nam katechezy jedynej słusznej religii – Pi jest bowiem zarówno islamistą, jak też i chrześcijaninem. Przesłanie jest oczywiste: człowiek styka się z różnymi religiami i ostatecznie sam wybiera, w którego Boga uwierzy. Nie ma to większego znaczenia, bo Bóg jest jeden, tylko w poszczególnych religiach przybiera różne postacie.
Podsumowując rozważania zaproszę do kina w wersji 3D. Naprawdę warto. Mimo drobnych niedoskonałości (albo zbyt wielu doskonałości) Życie Pi wciąga i potrafi oczarować. Jest trochę inne od setek podobnych do siebie filmów, dlatego dodałem czwartą gwiazdkę. Minusem jest na pewno brak wyjaśnienia przyczyn katastrofy statku – myślę, że powinni jak najszybciej wezwać na pomoc Antoniego Macierewicza….
Aż 11 nominacji do Oscara (najlepszy film, reżyser, scenariusz adaptowany, zdjęcia, scenografia, efekty specjalne, montaż, muzyka, piosenka, dźwięk, montaż dźwięku) to już poważna sprawa, nawet jeśli nie mam dobrego zdania o tej nagrodzie. Tylko Lincoln Spielberga ma o jedną więcej. Jak widać, Życie Pi zafascynowało wielu, bo też film to dziwny, wymykający się schematom i trudny do zaklasyfikowania. Może ta jego inność tak działa na ludzi?
Obraz pana Lee jest ekranizacją bestsellerowej powieści Yanna Martela. Pi (Piscine Patel) to mieszkający w Indiach chłopiec o nieprzeciętnym umyśle, który w szkole z racji dziwacznego imienia jest przedmiotem drwin i docinków ze strony rówieśników. Jego ojciec, właściciel lokalnego zoo, postanawia z rodziną i całym dobytkiem przenieść się do Kanady. W trakcie podróży statek tonie, a jedynym ocalałym jest nastoletni chłopiec. Musi spędzić kilka miesięcy w niewielkiej szalupie, którą dzieli wraz hieną, orangutanem, zebrą i tygrysem bengalskim. Ciąg dalszy opowieści na ekranie. Gdzie ta inność filmu? Przede wszystkim w niecodziennej sytuacji, która jest pokazana w iście mistrzowski sposób. Wydaje się, że godzina filmu w tak kameralnym gronie musi zanudzić widza, ale nic takiego nie ma miejsca. To głównie zasługa doskonałych, bajkowych zdjęć, bo sama opowieść nie jest zbyt dynamiczna i nie zmienią tego wplecione w nią abstrakcyjne elementy (jak choćby mięsożerna wyspa). Ale inność (pominąwszy rozbudowany wątek religijny) objawia się też na końcu filmu, skłaniając do przemyśleń i dając możliwość różnych interpretacji. Gdy bowiem zaczynamy wierzyć w przedstawione wydarzenia (historię poznajemy z perspektywy wspomnień dorosłego Patela, który opowiada ją dziennikarzowi), Pi proponuje inną, alternatywną i bardziej przyziemną ich wersję. Która jest prawdziwa? Niech każdy sam sobie odpowie. Ale sam fakt, że zadajemy to pytanie, jest dużym plusem dzieła pana Lee i bardzo podnosi jego ocenę. Tajemnica zawsze bardziej intryguje niż fakty podane na tacy. Element filozoficzny sprawia, że Życie Pi nie jest jedynie kolorową bajeczką z pięknymi efektami.
W tej beczce miodu pora na łyżkę dziegciu. Powiem krótko: mimo zachwytów nad stroną wizualną i w sumie dość wysokiej oceny filmu, odniosłem wrażenie wyraźnego przerostu formy nad treścią. Obrazy są piękne, ale kompletnie nierealistyczne. Jest zbyt kolorowo, barwy są zbyt mocne. To zachwyca, ale tylko przez moment, potem następuje wrażenie przesytu. Proszę wsiąść na łódkę i spędzić jedną dobę na otwartym morzu i zobaczyć, czy będzie tak cudownie i bajkowo. To, co zachwycało w Avatarze, tutaj przeszkadza. Tam bowiem mieliśmy wizję innego, obcego świata – tutaj jesteśmy na Ziemi i trochę umiaru by reżyserowi nie zaszkodziło. Druga sprawa to wszechobecny wątek Boga jako istoty czuwającej nad człowiekiem. Nie mam nic przeciwko, ale również zabrakło dystansu. Dobrze przynajmniej, że oszczędzono nam katechezy jedynej słusznej religii – Pi jest bowiem zarówno islamistą, jak też i chrześcijaninem. Przesłanie jest oczywiste: człowiek styka się z różnymi religiami i ostatecznie sam wybiera, w którego Boga uwierzy. Nie ma to większego znaczenia, bo Bóg jest jeden, tylko w poszczególnych religiach przybiera różne postacie.
Podsumowując rozważania zaproszę do kina w wersji 3D. Naprawdę warto. Mimo drobnych niedoskonałości (albo zbyt wielu doskonałości) Życie Pi wciąga i potrafi oczarować. Jest trochę inne od setek podobnych do siebie filmów, dlatego dodałem czwartą gwiazdkę. Minusem jest na pewno brak wyjaśnienia przyczyn katastrofy statku – myślę, że powinni jak najszybciej wezwać na pomoc Antoniego Macierewicza….