WARRIOR
Wojownik
2011, USA
dramat, reż. Gavin O’Connor
Wojownik to nie mój ulubiony rodzaj filmu. Historii w stylu Rocky nakręcono wiele, są na ogół oparte na podobnym pomyśle i robione według identycznych, utartych schematów. Tak samo jest tutaj, chociaż aktorstwo Nicka Nolte zasługuje na najwyższe uznanie. Fabuła trochę naiwna – oto dwaj bracia, skłóceni ze sobą (nie wiedzieli się przez 14 lat – jeden odszedł z matką, drugi pozostał z ojcem pijakiem), będą zmuszeni na ringu stoczyć walkę o duże pieniądze. Tommy to były żołnierz piechoty, który po 14 latach powraca do rodzinnego miasta, by przy pomocy ojca eks-trenera powrócić do formy i zagrać o wielką wygraną w turnieju mieszanych sztuk walki (MMA). Ojciec (Nolte), zmęczony życiem były alkoholik, pomagając Tommy’emu ma nadzieję na odbudowanie dobrych relacji z synem, z którym przed laty bardzo się poróżnił. Tommy pnie się do góry, wygrywając kolejne brutalne pojedynki, aż w końcu przychodzi mu stanąć na ringu naprzeciw swojego starszego brata Brendana, byłego zawodnika MMA, obecnie nauczyciela, który popadł w ogromne kłopoty finansowe (nie jest w stanie spłacić kredytu i bank chce odebrać mu dom) i dla którego turniej jest ostatnią deską ratunku.
Wojownik do pewnego momentu może nawet zaciekawić. Jest dobrze prowadzony, doskonale buduje charakterystykę postaci. Wiemy doskonale, dlaczego bracia się nie lubili, widzimy jak są różni i siłą rzeczy musimy stanąć po stronie jednego z nich. Wsławiony bohaterskimi czynami w wojsku Tommy to maszyna do zabijania – wchodzi na ring i z furią rzuca się na przeciwnika, często kończąc walkę w ciągu kilku sekund. Pokrzywdzony przez biurokratyczny system Brenadan, skromny nauczyciel i wzorowy ojciec rodziny, walczy defensywnie, bacznie obserwując przeciwnika i szukając jego słabych punktów. Nie muszę mówić kto wygra, bo jak ktoś zna Hollywood, zgadnie od razu – nie ma wątpliwości, kto jest głównym, pozytywnym bohaterem dzieła O’Connora. I właśnie przewidywalność jest dużym mankamentem tego filmu. Wojownika dobrze się ogląda, jest sprawnie nakręcony i nawet budzi spore emocje, ale sztampowe zakończenie mocno zaniża jego ocenę. Z niezłego, choć mocno naciąganego obrazu, robi tanią, banalną bajeczkę. Amerykanie po prostu muszą mieć swój happy end i za wszelką cenę budować mit amerykańskiego snu. Nie będę się znęcał nad totalnym brakiem realizmu (w 8 tygodni nie da się nikogo przygotować do walki na mistrzowskim poziomie, a amator nauczyciel po laniu, jakie dostał, powinien być kilka razy zniesiony z ringu), bo w sumie film jest wart obejrzenia, a niejednokrotnie polecałem dużo słabsze obrazy. Proponuję więc przymknąć oko na te wszystkie drobne niedociągnięcia i rozkoszować się szczerym, pełnym emocji i nieźle zrobionym kinem. Trochę tylko szkoda niewykorzystanego potencjału. Mogło być znacznie lepiej.
Wojownik do pewnego momentu może nawet zaciekawić. Jest dobrze prowadzony, doskonale buduje charakterystykę postaci. Wiemy doskonale, dlaczego bracia się nie lubili, widzimy jak są różni i siłą rzeczy musimy stanąć po stronie jednego z nich. Wsławiony bohaterskimi czynami w wojsku Tommy to maszyna do zabijania – wchodzi na ring i z furią rzuca się na przeciwnika, często kończąc walkę w ciągu kilku sekund. Pokrzywdzony przez biurokratyczny system Brenadan, skromny nauczyciel i wzorowy ojciec rodziny, walczy defensywnie, bacznie obserwując przeciwnika i szukając jego słabych punktów. Nie muszę mówić kto wygra, bo jak ktoś zna Hollywood, zgadnie od razu – nie ma wątpliwości, kto jest głównym, pozytywnym bohaterem dzieła O’Connora. I właśnie przewidywalność jest dużym mankamentem tego filmu. Wojownika dobrze się ogląda, jest sprawnie nakręcony i nawet budzi spore emocje, ale sztampowe zakończenie mocno zaniża jego ocenę. Z niezłego, choć mocno naciąganego obrazu, robi tanią, banalną bajeczkę. Amerykanie po prostu muszą mieć swój happy end i za wszelką cenę budować mit amerykańskiego snu. Nie będę się znęcał nad totalnym brakiem realizmu (w 8 tygodni nie da się nikogo przygotować do walki na mistrzowskim poziomie, a amator nauczyciel po laniu, jakie dostał, powinien być kilka razy zniesiony z ringu), bo w sumie film jest wart obejrzenia, a niejednokrotnie polecałem dużo słabsze obrazy. Proponuję więc przymknąć oko na te wszystkie drobne niedociągnięcia i rozkoszować się szczerym, pełnym emocji i nieźle zrobionym kinem. Trochę tylko szkoda niewykorzystanego potencjału. Mogło być znacznie lepiej.