DARK KNIGHT RISES
Mroczny Rycerz powstaje
2012, USA, Wielka Brytania
fantasy, sci-fi, reż. Christopher Nolan
Christopher Nolan powoli wyrasta na kolejnego kultowego twórcę Hollywood, który tworzy niezbyt często (co 2 lata), ale za to każda jego produkcja jest dopracowana w najdrobniejszym szczególe, staje się wielkim hitem i sukcesem kasowym. Po intrygującej Incepcji postanowił ostatecznie rozprawić się z Batmanem i z wielkim hukiem zamknąć swoją mroczną trylogię. Akcję umiejscowił 8 lat po wydarzeniach z poprzedniej części, a Batman (Christian Bale), zgodnie z jakąś nową durną modą przedstawiania słabości znanych bohaterów, jest połamany i pozostaje w cieniu. Dobrze, że nie pije na umór jak Bond w Skyfall, ale też dostaje niezłego łupnia od głównego wroga, jakim jest szaleniec Bane (Tom Hardy), pragnący zniszczyć Gotham pod pozorem przywrócenia praw mieszkańcom i oddania im w posiadanie miasta wraz z wszelkimi dobrami, które obecnie przynależą jedynie bogatym. Nie streszczam dokładnie fabuły, bo zawsze jest mniej więcej tak samo – jest łotr i bohater, który najpierw przegrywa, ale na końcu i tak dobro musi zwyciężyć. Brzmi trochę infantylnie, ale to wybór reżysera, żeby powielać utarte schematy amerykańskiego kina. Film za wszelką cenę musi być dostosowany do dzisiejszego, niezbyt ambitnego widza (typowego pocornożercy) – inaczej ten nie pójdzie do kina, a obraz nie zarobi. Trzeba jednak przyznać, że Nolan robi to całkiem umiejętnie, a wykreowany przez niego świat robi wrażenie i budzi podziw. Tutaj dochodzę do sedna recenzji – czy same dobre efekty wystarczą, by film był dobry? Niekoniecznie. Potrzeba jeszcze dobrej historii. Ta w Mroczny rycerz powstaje pozornie jest niezła, ale bardzo naiwna i ma spore luki w scenariuszu. Facet przy pomocy liny nie daje rady uciec z więzienia, ale idzie na żywioł, bez żadnych zabezpieczeń, i wtedy mu się udaje? Notabene wyjścia nikt nie strzeże! Policjanci walczą na pięści z przestępcami, jak w średniowieczu? Dobrze, że mieczów nie wyjęli… Bane, który nieomal zabił Batmana (ale go oczywiście litościwie oszczędził), nagle traci siły w kolejnym pojedynku? Pozostaje minuta do wybuchu bomby atomowej, liczy się każda sekunda, ale bohater znajduje czas na pocałunek z dziewczyną? I tak dalej. Trochę za dużo idiotyzmów, jak na tak poważną i trochę nadętą opowieść. Poza tym film jest zdecydowanie przegadany – pół godziny akcji to trochę mało jak na prawie trzygodzinny obraz „kina akcji”, oraz zbyt poprawny politycznie, że się tak wyrażę. Ostrych scen niewiele, krwi prawie wcale, wszystko robione wyjątkowo delikatnie, aby nie zniechęcić młodego widza – kategoria wiekowa 13+ oznacza więcej kasy dla twórców. To wszystko trochę denerwuje, bo przecież cała reszta jest na najwyższym poziomie. Znakomite aktorstwo (chociaż Hardy’ego prawie nie widać spoza maski), dobrze dobrana muzyka Hansa Zimmera (Król Lew, Gladiator, Piraci z Karaibów), można nawet zdzierżyć nadmierny patos tej epickiej opowieści (tak już jest w Hollywood i przy kręceniu dla masowego widza – a w takiego celuje Nolan, trzeba to zaakceptować). Mimo tych wszystkich uwag i drobnych dłużyzn, najnowszy film Christophera Nolana dobrze się ogląda, a po jego zakończeniu można mieć wrażenie niedosytu. Czy powinien trwać dłużej? Raczej nie. Ale konsekwentnie budowane przez dwie godziny napięcie nie znajduje właściwego ujścia. Motywy złoczyńcy są naciągane, a walka wręcz nie przystoi w takim filmie. Można się było lepiej postarać. Może w kolejnej odsłonie, dla której reżyser przezornie zostawił otwartą furtkę?