AEROSMITH
Music From Another Dimension
2012
Muzyka z innego wymiaru? Trzeba być bardzo pewnym jakości swoich kompozycji, aby płycie nadać taki tytuł i jeszcze zamieścić tam aż 15 nagrań. Jaki więc jest ten inny wymiar muzyki zespołu Aerosmith? Nudny jak flaki z olejem – to jedyne stwierdzenie, jakie mi przychodzi do głowy. Panowie nie komponowali od 11 lat, od płyty Just Push Play z 2001 roku (następna, Honkin’ On Bobo z roku 2004, zawierała wyłącznie covery), mieli więc całkiem sporo czasu na stworzenie dobrych piosenek. Niestety, nie udało się. W nowych utworach brak radości grania, co nie powinno dziwić gdy wspomnimy zatargi na linii Steven Tyler (wokalista) i Joe Perry (gitarzysta), którzy w ostatnich latach żarli się niczym Kaczyński z Tuskiem. Już niby wszystko w porządku, ale w muzyce tego nie słychać. Zresztą Aerosmith nigdy nie mieli płyt wybitnych (może poza Rocks), ale na płytach jedynie przyzwoitych zamieszczali wybitne kompozycje. Przynajmniej takie, które pamiętamy do dzisiaj. Bywało mocno i czadowo, bywało też ckliwie i romantycznie. Podobnie jest na nowej płycie – z tą różnicą, że kompozycje są słabe, a gwiazda Aerosmith ewidentnie wyblakła. Muzycy niepotrzebnie zaoferowali 15 piosenek, skoro mieli pomysł najwyżej na kilka. W efekcie od zespołu podobno rockowego otrzymujemy aż 6 ballad, z których żadna nawet się nie zbliża poziomem do starych klasyków (może poza zamykającą całość, trochę beatlesowską w klimacie Another Last Goodbye). Szczytem nudy jest bezbarwny Can’t Stop Lovin’ You nagrany w duecie z wokalistką country Carrie Underwood. Gości zresztą jest cała masa (m.in. Johnny Depp śpiewa we Freedom Fighter, a Juliana Lennon w LUV XXX), ale ich ilość wcale nie przekłada się na jakość. Równie dobrze mogłoby ich nie być. A może właśnie przesłodzone country i jałowe granie to ten nowy wymiar Aerosmith? Nowy wymiar nudy?
Aby już nie kopać leżącego postaram się poszukać pozytywów. Pierwszy jest taki, że płyta w ogóle się ukazała. Cieszyć się czy płakać? Zdecydowanie cieszyć. Może kiedyś starsi panowie znów poczują chemię, odzyskają frajdę z muzykowania i stworzą coś znacznie lepszego (słabszej płyty raczej nie nagrają). Poza tym na Music From Another Dimension też jest kilka fajnych momentów (to drugi pozytyw). Surowy i przebojowy Oh Yeah czy mocny Street Jesus z niezłymi partiami gitary. Od biedy na tle pozostałych gniotów obronią się Out Go The Lights i dynamiczny Lover Alot, ale to tak bardzo na siłę. Jednak nawet te kilka nagrań nie zmieni ogólnego wrażenia – najnowszy krążek kapeli z Bostonu jest jak rozwodniona kawa: pachnie nieźle, ale po spróbowaniu zostawia spory niesmak.