MARLEY
Marley
2012, USA, Wielka Brytania
biograficzny, muzyczny, reż. Kevin Macdonald
Opowieść o życiu i twórczości Boba Marleya – legendarnego jamajskiego wokalisty, głównego propagatora i najsłynniejeszego wykonawcy muzyki reggae, powstawała przez 6 lat. Kevin Macdonald przez tak długi czas gromadził i opracowywał materiał, docierał do osób, które znały muzyka i chętnie o nim opowiadały. Trzeba przyznać, że do tematu podszedł bardzo sumiennie i wykonał kawał dobrej roboty. Nie wystawił Marleyowi pośmiertnej laurki. Nie przemilczał jego trudnej osobowości ani lekceważącego stosunku do kobiet (muzyk ma 11 dzieci z 7 kobietami – dla żadnego z nich nie był dobrym ojcem), nie wybielał go jako człowieka. Starał sie pokazać te najważniejsze z jego wielu twarzy, jak również odwzorować środowisko, które Boba ukształtowało. Widzimy więc narodziny ruchu rastafariańskiego, którego ikoną stał się Marley. Obserwujemy jego nie zawsze udane próby sterowania własną karierą. Reżyser nie ocenia, zostawia to widzowi. Z kronikarską precyzją pokazuje kolejne fakty z życia muzyka, ozdabiając je niepublikowanymi wcześniej materiałami archiwalnymi i fragmentami koncertów. Bo Bob Marley to przede wszystkim muzyk. Świat go zapamiętał za jego muzykę, a nie bajdurzenie o religii. Pośmiertna płyta Legend z największymi przebojami Marleya jest do dzisiaj najchętniej kupowanym albumem reggae (sprzedano ponad 25 mln). I taki pozostanie w naszej pamięci – wiecznie uśmiechnięty, z dredami na głowie i jointem w ustach. Na szczęście pojawiający się w filmie wątek marihuany nie jest wiodący ani zbyt istotny, tak jak w życiu Marleya takim nie był.
Mimo tych zalet i rzetelności reżysera jego film nie wzbudził mojego zachwytu. Z jednego, prostego powodu – brak tutaj jakichkolwiek elementów, które mogą zainteresować postronnego widza, a za takiego się uważam, bo nigdy nie byłem fanem reggae. Obraz Macdonalda to nieomal dokument, w którym wypowiedzi innych osób zostały ograniczone jedynie do wspomnień Rity Anderson (żony) i Cindy Breakspear (Miss Świata z 1976 roku, matka Damiana Marleya). Nie było tu niczego, co by mnie zainteresowało, poza kolejami losu obojętnego mi muzyka. Tworząc filmową biografię można kronikarsko podejść do tematu jak Kevin Macdonald. Można też inaczej – tak jak zrobił to Oliver Stone artystycznie prezentując postać Jima Morrisona w świetnym filmie The Doors. No ale Macdonald to nie Stone…
Podsumuję krótko: film o Marleyu warto obejrzeć, bo jest ciekawy jako dokument. I tak należy go traktować. Fanów zachwyci, pozostałych raczej znudzi, ale na pewno poszerzy wiedzę o życiu ważnej postaci w historii muzyki. Jeśli ktoś tej wiedzy nie potrzebuje – zamiast filmu zawsze może sięgnąć po jego nieśmiertelne, pogodne hity. Ja tak robię.
Mimo tych zalet i rzetelności reżysera jego film nie wzbudził mojego zachwytu. Z jednego, prostego powodu – brak tutaj jakichkolwiek elementów, które mogą zainteresować postronnego widza, a za takiego się uważam, bo nigdy nie byłem fanem reggae. Obraz Macdonalda to nieomal dokument, w którym wypowiedzi innych osób zostały ograniczone jedynie do wspomnień Rity Anderson (żony) i Cindy Breakspear (Miss Świata z 1976 roku, matka Damiana Marleya). Nie było tu niczego, co by mnie zainteresowało, poza kolejami losu obojętnego mi muzyka. Tworząc filmową biografię można kronikarsko podejść do tematu jak Kevin Macdonald. Można też inaczej – tak jak zrobił to Oliver Stone artystycznie prezentując postać Jima Morrisona w świetnym filmie The Doors. No ale Macdonald to nie Stone…
Podsumuję krótko: film o Marleyu warto obejrzeć, bo jest ciekawy jako dokument. I tak należy go traktować. Fanów zachwyci, pozostałych raczej znudzi, ale na pewno poszerzy wiedzę o życiu ważnej postaci w historii muzyki. Jeśli ktoś tej wiedzy nie potrzebuje – zamiast filmu zawsze może sięgnąć po jego nieśmiertelne, pogodne hity. Ja tak robię.