KLENCZON LEGENDA
Artyści w hołdzie Krzysztofowi Klenczonowi
2012
Cudownie, że powstała taka płyta. Przybliżająca postać wybitną, niezwyke zasłużoną dla polskiego big-bitu i rocka końca lat 60., ale zbyt anonimową dla młodych ludzi. Artysta nazywany „polskim Johnem Lennonem” miałby dzisiaj 70 lat. Nie było w tym określeniu zbytniej przesady. Gdyby Klenczon urodził się w Anglii, czekałaby go prawdopodobnie wielka, międzynarodowa kariera. W zamkniętej na świat Polsce Ludowej takich możliwości nie było. Ale jego popularność w kraju nad Wisłą była ogromna. W trakcie swej kariery skomponował kilkaset piosenek i wylansował wiele wciąż granych przez radia przebojów polskich Beatlesów czyli Czerwonych Gitar: Taka jak ty, Historia jednej znajomości, Nikt na świecie nie wie, Biały krzyż, Wróćmy na jeziora, Gdy kiedyś znów zawołam cię, Kwiaty we włosach, Powiedz stary gdzieś ty był, Jesień idzie przez park. Duet kompozytorski, jaki stworzył z Sewerynem Krajewskim, porównywano do duetu Lennon-McCartney. Podobny był tylko koniec tej współpracy – muzycy rozstali się i w roku 1970 Klenczon założył własny zespół Trzy Korony, znany przede wszystkim z dwóch świetnych piosenek: 10 w skali Beauforta i Port. Później, gdy na rodzimym rynku osiągnął już wszystko, wyjechał z rodziną do Ameryki i osiedlił się w Chicago, pozostawiając w Polsce popularność, uznanie i sławę. Brakowało mu Polski. Ruch solidarnościowy dał mu nadzieję na pozytywne zmiany w ojczyźnie. Planował powrót, ale nie zdążył. Zginął w 1981 roku w wypadku samochodowym wracając z koncertu, jaki zagrał dla dzieci w Polsce. Trudno o nim mówić w czasie przeszłym, bo jego muzyka wciąż żyje. Klenczon Legenda o tym przypomina.
Na płycie znajdziemy napisane przez Krzysztofa Klenczona znane przeboje Czerwonych Gitar, Trzech Koron, jak i z ostatniej solowej płyty o znamiennym tytule The Show Never Ends, którą nagrał w USA. Utwory w nowych, współczesnych aranżacjach, śpiewają gwiazdy polskiej sceny, m.in. Stanisław Soyka, Kasia Kowalska, Robert Gawliński (Wilki), Maciej Balcar (Dżem), Muniek Staszczyk (T.Love), Tymon Tymański (Kury, Miłość), Jacek ,,Budyń? Szymkiewicz (Pogodno). Album objęty jest honorowym patronatem Alicji Klenczon, żony Krzysztofa, która dla potrzeb tego wydawnictwa udostępniła niepublikowane dotychczas, unikalne fotografie męża. We wkładce płyty jest również wspomnienie o Krzysztofie autorstwa Janusza Kondratowicza i Franciszka Walickiego. Dodatkowo całość wzbogacają dwa niepublikowane, domowe nagrania artysty oraz krążek DVD zawierający film z prywatnych archiwów rodziny Krzysztofa. Na płycie wykorzystano ulubioną gitarę Kleczona Gibsona Les Paul, rocznik 1964, jedyną gitarę, jaka po nim pozostała. Przez lata nieużywany instrument na potrzeby wydawnictwa został specjalnie wypożyczony z Muzeum Klenczona w Szczytnie i na nowo przygotowany do projektu.
Cieszę się, że ten album powstał. Nie dlatego, że nowe wersje piosenek Klenczona są odkrywcze czy lepsze od oryginałów. Wręcz przeciwnie – nawet się do nich nie umywają. Po ich wysłuchaniu aż chce się włączyć wykonania Klenczona. Właściwie poza Maleńczukiem reszta artystów po prostu odśpiewała znane utwory. Nie wyszło im najlepiej. Nie odcisnęli na nich własnego piętna. Może nie chcieli? Może wiedzieli, że i tak nie prześcigną Mistrza. To w sumie nieistotne. Ważne, że oddali hołd wielkiemu Artyście i tym wydawnictwem przybliżą Go młodemu pokoleniu, które w większości nawet nie wie, kto to jest. Takie mamy czasy, że młodzież jest niedouczona i nie szanuje klasyków. Liczy się tępa rąbanka z MTV, Vivy itp. Jak do czegoś nie ma teledysku – to nie istnieje. A wiedza na temat muzyki? Kto by sobie głowę zawracał. W razie czego jest pan Google. Smutne, że im łatwiejszy jest dostęp do wiedzy, tym mniej jej posiadamy. Dlatego dobrze, że taka płyta wyszła, bo może ktoś się zainteresuje Klenczonem. Ileś osób więcej pozna jego nazwisko. A to już coś. Bo nie wolno o Nim zapomnieć.
Na płycie znajdziemy napisane przez Krzysztofa Klenczona znane przeboje Czerwonych Gitar, Trzech Koron, jak i z ostatniej solowej płyty o znamiennym tytule The Show Never Ends, którą nagrał w USA. Utwory w nowych, współczesnych aranżacjach, śpiewają gwiazdy polskiej sceny, m.in. Stanisław Soyka, Kasia Kowalska, Robert Gawliński (Wilki), Maciej Balcar (Dżem), Muniek Staszczyk (T.Love), Tymon Tymański (Kury, Miłość), Jacek ,,Budyń? Szymkiewicz (Pogodno). Album objęty jest honorowym patronatem Alicji Klenczon, żony Krzysztofa, która dla potrzeb tego wydawnictwa udostępniła niepublikowane dotychczas, unikalne fotografie męża. We wkładce płyty jest również wspomnienie o Krzysztofie autorstwa Janusza Kondratowicza i Franciszka Walickiego. Dodatkowo całość wzbogacają dwa niepublikowane, domowe nagrania artysty oraz krążek DVD zawierający film z prywatnych archiwów rodziny Krzysztofa. Na płycie wykorzystano ulubioną gitarę Kleczona Gibsona Les Paul, rocznik 1964, jedyną gitarę, jaka po nim pozostała. Przez lata nieużywany instrument na potrzeby wydawnictwa został specjalnie wypożyczony z Muzeum Klenczona w Szczytnie i na nowo przygotowany do projektu.
Cieszę się, że ten album powstał. Nie dlatego, że nowe wersje piosenek Klenczona są odkrywcze czy lepsze od oryginałów. Wręcz przeciwnie – nawet się do nich nie umywają. Po ich wysłuchaniu aż chce się włączyć wykonania Klenczona. Właściwie poza Maleńczukiem reszta artystów po prostu odśpiewała znane utwory. Nie wyszło im najlepiej. Nie odcisnęli na nich własnego piętna. Może nie chcieli? Może wiedzieli, że i tak nie prześcigną Mistrza. To w sumie nieistotne. Ważne, że oddali hołd wielkiemu Artyście i tym wydawnictwem przybliżą Go młodemu pokoleniu, które w większości nawet nie wie, kto to jest. Takie mamy czasy, że młodzież jest niedouczona i nie szanuje klasyków. Liczy się tępa rąbanka z MTV, Vivy itp. Jak do czegoś nie ma teledysku – to nie istnieje. A wiedza na temat muzyki? Kto by sobie głowę zawracał. W razie czego jest pan Google. Smutne, że im łatwiejszy jest dostęp do wiedzy, tym mniej jej posiadamy. Dlatego dobrze, że taka płyta wyszła, bo może ktoś się zainteresuje Klenczonem. Ileś osób więcej pozna jego nazwisko. A to już coś. Bo nie wolno o Nim zapomnieć.