GAROU
Rhythm And Blues
2012
Niezwykle popularny w Polsce kanadyjski piosenkarz Pierre Garand, znany na świecie jako Garou, właśnie wydał swoją siódmą studyjną płytę o wiele znaczącym tytule Rhythm And Blues. Zanim jednak kilka słów o albumie, pora przypomnieć, kto to w ogóle jest. Właściwie dla świata muzyki odkryła go Celine Dion ponad dekadę temu, która zafascynowała się głosem i talentem piosenkarza (Garand grał rolę Quasimodo w musicalu Notre-Dame de Paris). Na debiutanckiej płycie Seul z 2000 roku zaśpiewała jedną z piosenek, a cały album okazał się jednym z największych sukcesów przemysłu fonograficznego we Francji w ostatnim dziesięcioleciu. Potem już było z górki. Artysta był gwiazdą 39 Sopot Festival w 2002 roku i od razu podbił serca polskiej publiczności. Powrócił rok później z serią koncertów, wtedy też odebrał Wiktora za osobowość telewizyjną roku, Superjedynkę i platynową płytę za Seul, sprzedany w Polsce w 100 tysiącach egzemplarzy. Takie były czasy. Dzisiaj wynik 10 tysięcy jest rzadkością.
Nowy album Garou zawiera covery i nowe interpretacje znanych przebojów wykonywanych przez angielsko i francuskojęzycznych artystów z kręgu muzyki soul i blues (m.in. Jean-Jacques Goldman, George Baker, Nina Simone, Alicia Keys). Wiem, że narażę sie licznym fanom artysty w Polsce, ale mimo kilkukrotnego słuchania Rhythm And Blues nie znalazłem tam niczego ciekawego. Nie jestem wcale uprzedzony do Garou (choć nigdy nie rozumiałem powodu jego popularności w Polsce), bardzo lubię Burning z anglojęzycznej płyty Piece Of My Soul sprzed 4 lat. Ale to zupełnie co innego. Nie przeszkadza mi, że Garou śpiewa covery. Taka dzisiaj moda, każdy śpiewa covery. Jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. Niektórzy wnoszą do wykonań coś nowego, chcą zaznaczyć własną osobowość. Garou tego nie robi. Jego wersje Bad Day, If I Ain’t Got You czy Lonely Boy są kompletnie nijakie. Zwykłe odśpiewanie znanych piosenek. Sorry, ale od dobrego artysty oczekuję czegoś więcej. Trochę lepiej brzmi I Put A Spell On You, ale też bez rewelacji. O francuskich numerach się nie wypowiadam, bo kompletnie mnie nie przekonują, a mieszanie języków na jednym krążku uważam za średni pomysł. Podoba mi się otwierający całość, żywiołowy Quand Tu Danses. I tyle. Jak ktoś lubi Garou – to „nowe stare” wcielenie muzyka powinno mu się spodobać. Reszcie nie polecam, bo jest na rynku wiele lepszych wykonań i ciekawszych zestawów starych nagrań. Szkoda czasu. Wolę wrócić do Burning.
Nowy album Garou zawiera covery i nowe interpretacje znanych przebojów wykonywanych przez angielsko i francuskojęzycznych artystów z kręgu muzyki soul i blues (m.in. Jean-Jacques Goldman, George Baker, Nina Simone, Alicia Keys). Wiem, że narażę sie licznym fanom artysty w Polsce, ale mimo kilkukrotnego słuchania Rhythm And Blues nie znalazłem tam niczego ciekawego. Nie jestem wcale uprzedzony do Garou (choć nigdy nie rozumiałem powodu jego popularności w Polsce), bardzo lubię Burning z anglojęzycznej płyty Piece Of My Soul sprzed 4 lat. Ale to zupełnie co innego. Nie przeszkadza mi, że Garou śpiewa covery. Taka dzisiaj moda, każdy śpiewa covery. Jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. Niektórzy wnoszą do wykonań coś nowego, chcą zaznaczyć własną osobowość. Garou tego nie robi. Jego wersje Bad Day, If I Ain’t Got You czy Lonely Boy są kompletnie nijakie. Zwykłe odśpiewanie znanych piosenek. Sorry, ale od dobrego artysty oczekuję czegoś więcej. Trochę lepiej brzmi I Put A Spell On You, ale też bez rewelacji. O francuskich numerach się nie wypowiadam, bo kompletnie mnie nie przekonują, a mieszanie języków na jednym krążku uważam za średni pomysł. Podoba mi się otwierający całość, żywiołowy Quand Tu Danses. I tyle. Jak ktoś lubi Garou – to „nowe stare” wcielenie muzyka powinno mu się spodobać. Reszcie nie polecam, bo jest na rynku wiele lepszych wykonań i ciekawszych zestawów starych nagrań. Szkoda czasu. Wolę wrócić do Burning.