RIHANNA
Unapologetic
2012
Rihanna działa regularnie jak szwajcarski zegarek – rok w rok w listopadzie barbadoska piękność wydaje nowy album. Decydenci wiedzą, co robią – okres przedświąteczny, kiedy łatwiej sięgamy do portfeli, to najlepszy moment na taką premierę. Unapologetic to już siódmy krążek tej zaledwie 24-letniej wokalistki, promowany od dwóch miesięcy ładną piosenką Diamonds, która już dotarła do 1 miejsca w kilkunastu krajach, m.in. w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Francji czy USA.
Docierając na szczyt listy Billboard Hot 100 Rihanna wyrównała rekord Madonny, która również miała 12 numerów 1 w USA. Album był promowany w dość oryginalny sposób – w ramach specjalnej trasy 777 Tour artystka w ciągu 7 dni odwiedziła 7 miast, a na każdym koncercie było 777 fanów. Trasa rozpoczęła się 14 listopada 2012 roku w Meksyku, a zakończyła 20 listopada w Nowym Jorku, gdzie odbyła się oficjalna premiera Unapologetic.
Właściwie Rihanna to samograj. Pracowita piosenkarka wyczuwa obecne trendy i znakomicie wykorzystuje swoje 5 minut. Ma na rynku taką pozycję, że każde jej nowe wydawnictwo jest skazane na sukces. To jednak wcale nie świadczy o jakości. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy po wysłuchaniu nowego albumu, brzmiała „ta pani kiedyś miała naprawdę ładne, przebojowe piosenki”. Owszem, miała, choć trudno w to uwierzyć słuchając jej nowej muzyki. Niewiele zostało z lekkości dawnych hitów, a udział licznych producentów pozbawił Rihannę własnego charakteru. Mamy tu wiele nowoczesnych, różnorodnych i ciekawych technicznie dźwięków, które nie tworzą zgrabnej, chwytliwej, wciagającej całości. Nawet po kilku przesłuchaniach nie ma czego zanucić. Najlepsza piosenka – Diamonds (ładna mieszanka ambitniejszego popu, elektroniki z elementami R&B i soulu) wyszła na singlu i dobrze reklamuje ten dość przeciętny produkt. Produkt to właściwe słowo, bo produkcja jest tu zdecydowanie na pierwszym planie. Rihanna chyba zapomniała, że potrzebne są jeszcze dobre melodie, których tu nie uświadczymy. Płyta jest najzwyczajniej nudna, nie ma żadnego numeru, który warto zapamiętać. Na albumie pojawili się gościnnie m.in. David Guetta, Chris Brown czy Eminem, ale to wcale nie wyszło na plus. Numb z Eminemen nie ma poweru (chociaż ma refren – to rzadkość na Apologetic), Nobody’s Business z Chrisem Brownem jest nijaki, zaś sieczki Davida Guetty w Right Now nawet szkoda komentować. Podobnie jak szkoda czasu na dłuższe pisanie o tym albumie, bo po prostu nie ma o czym. Fani Rihanny łykną go w ciemno, w USA też się spodoba, bo im tam wszystko sie podoba, ale cała reszta będzie zawiedziona. Może jednak z kolejną płytą warto poczekać na chociaż odrobinę weny twórczej, bo widać wyraźnie, że kilkanaście piosenek co roku w okolicy listopada to zbyt duże tempo nawet dla takiego cyborga jak Rihanna. Na przyszłość zamiast ilości proponuję jakość.
Właściwie Rihanna to samograj. Pracowita piosenkarka wyczuwa obecne trendy i znakomicie wykorzystuje swoje 5 minut. Ma na rynku taką pozycję, że każde jej nowe wydawnictwo jest skazane na sukces. To jednak wcale nie świadczy o jakości. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy po wysłuchaniu nowego albumu, brzmiała „ta pani kiedyś miała naprawdę ładne, przebojowe piosenki”. Owszem, miała, choć trudno w to uwierzyć słuchając jej nowej muzyki. Niewiele zostało z lekkości dawnych hitów, a udział licznych producentów pozbawił Rihannę własnego charakteru. Mamy tu wiele nowoczesnych, różnorodnych i ciekawych technicznie dźwięków, które nie tworzą zgrabnej, chwytliwej, wciagającej całości. Nawet po kilku przesłuchaniach nie ma czego zanucić. Najlepsza piosenka – Diamonds (ładna mieszanka ambitniejszego popu, elektroniki z elementami R&B i soulu) wyszła na singlu i dobrze reklamuje ten dość przeciętny produkt. Produkt to właściwe słowo, bo produkcja jest tu zdecydowanie na pierwszym planie. Rihanna chyba zapomniała, że potrzebne są jeszcze dobre melodie, których tu nie uświadczymy. Płyta jest najzwyczajniej nudna, nie ma żadnego numeru, który warto zapamiętać. Na albumie pojawili się gościnnie m.in. David Guetta, Chris Brown czy Eminem, ale to wcale nie wyszło na plus. Numb z Eminemen nie ma poweru (chociaż ma refren – to rzadkość na Apologetic), Nobody’s Business z Chrisem Brownem jest nijaki, zaś sieczki Davida Guetty w Right Now nawet szkoda komentować. Podobnie jak szkoda czasu na dłuższe pisanie o tym albumie, bo po prostu nie ma o czym. Fani Rihanny łykną go w ciemno, w USA też się spodoba, bo im tam wszystko sie podoba, ale cała reszta będzie zawiedziona. Może jednak z kolejną płytą warto poczekać na chociaż odrobinę weny twórczej, bo widać wyraźnie, że kilkanaście piosenek co roku w okolicy listopada to zbyt duże tempo nawet dla takiego cyborga jak Rihanna. Na przyszłość zamiast ilości proponuję jakość.