WOMAN IN THE FIFTH
Kobieta z piątej dzielnicy
2012, Francja, Polska, Wielka Brytania
thriller, reż. Paweł Pawlikowski
Ethan Hawke gra młodego pisarza, który po głośnym skandalu traci lukratywną posadę na amerykańskim uniwersytecie, a jego prywatne życie sypie się jak domek z kart. Tom przybywa do Paryża, by nawiązać kontakt z małą córeczką i zacząć pracę nad nową książką. Jednak nic nie idzie po jego myśli. Była żona zawiadamia policję (mąż złamał sądowy zakaz zbliżania się), zaś w autobusie Tom zostaje okradziony (traci walizkę z całym dobytkiem). W efekcie ląduje w obskurnym hoteliku, podejmuje nielegalną pracę, dodatkowo angażuje się w dziwaczny związek z tajemniczą Margit (Kristin Scott Thomas). To, co początkowo zapowiadało się jak zwyczajne zauroczenie, przemienia się w prawdziwie obsesyjną relację. Tom szuka zapomnienia w ramionach polskiej kelnerki (Joanna Kulig), ale powoli traci kontrolę nad swoim życiem.
Film Pawlikowskiego to tzw. ambitne kino. Tylko że to nie zawsze musi oznaczać komplement. Po projekcji trudno właściwie zdefiniować, o co reżyserowi chodziło. Wątki nie są doprowadzone do końca, nie ma nawet sugestii rozwiązania, jest za to celowe zamącenie historii i wprowadzenie elementu irracjonalnego. W efekcie otrzymujemy nudny film o niczym. Kim jest nieznajoma kobieta? Czy w ogóle istnieje? Dlaczego zainteresowała się Tomem, który na przyjęcie trafił dość przypadkowo? Czemu służy wątek zaginięcia córki? Albo zabójstwo sąsiada? Co dalej z kelnerką? O co w ogóle chodzi? Tyle niepotrzebnych wątków, a te najważniejsze nie są doprowadzone do końca. Film właściwie się nie kończy – on się nagle urywa, zostawiając zdumionego widza z dużą liczbą pytań. Ale odpowiedzi nie będzie. Chyba nie znał ich sam reżyser, który tak namotał, że sam nie wiedział, jak z tego wyjść. Jeśli na tym ma polegać ambitne kino (na szukaniu na siłę treści tam, gdzie jej nie ma), to ja dziękuję. Lubię tajemnice, ale musi być też chociaż odrobina sensu i logiki. Wtedy są emocje. W filmie Pawlikowskiego ich nie ma. Nawet znajomość z tytułową kobietą jest kompletnie sztuczna. Między bohaterami nic nie iskrzy. Podobnie jak między widownią a wizją reżysera (jeśli takowa w ogóle była). Pawlikowski rozwija historię, zaciekawia widza, a potem pokazuje mu figę z makiem. Nieładnie, drogi panie, oj nieładnie.
Film Pawlikowskiego to tzw. ambitne kino. Tylko że to nie zawsze musi oznaczać komplement. Po projekcji trudno właściwie zdefiniować, o co reżyserowi chodziło. Wątki nie są doprowadzone do końca, nie ma nawet sugestii rozwiązania, jest za to celowe zamącenie historii i wprowadzenie elementu irracjonalnego. W efekcie otrzymujemy nudny film o niczym. Kim jest nieznajoma kobieta? Czy w ogóle istnieje? Dlaczego zainteresowała się Tomem, który na przyjęcie trafił dość przypadkowo? Czemu służy wątek zaginięcia córki? Albo zabójstwo sąsiada? Co dalej z kelnerką? O co w ogóle chodzi? Tyle niepotrzebnych wątków, a te najważniejsze nie są doprowadzone do końca. Film właściwie się nie kończy – on się nagle urywa, zostawiając zdumionego widza z dużą liczbą pytań. Ale odpowiedzi nie będzie. Chyba nie znał ich sam reżyser, który tak namotał, że sam nie wiedział, jak z tego wyjść. Jeśli na tym ma polegać ambitne kino (na szukaniu na siłę treści tam, gdzie jej nie ma), to ja dziękuję. Lubię tajemnice, ale musi być też chociaż odrobina sensu i logiki. Wtedy są emocje. W filmie Pawlikowskiego ich nie ma. Nawet znajomość z tytułową kobietą jest kompletnie sztuczna. Między bohaterami nic nie iskrzy. Podobnie jak między widownią a wizją reżysera (jeśli takowa w ogóle była). Pawlikowski rozwija historię, zaciekawia widza, a potem pokazuje mu figę z makiem. Nieładnie, drogi panie, oj nieładnie.