RED LIGHTS
Red Lights
2012, Hiszpania, USA
thriller, reż. Rodrigo Cortés





Reżyser Pogrzebanego z Ryanem Reynoldsem (który mnie wynudził na maksa) powraca z kolejnym thrillerem. Doborowa obsada (Robert De Niro, Sigourney Weaver i Cillian Murphy) obiecywała wiele. De Niro gra światowej sławy medium, a wspomniana dwójka pragnie zdemaskować jego naciągane sztuczki. Fabuła mogłaby być ciekawa, ale cały film zdecydowanie rozczarowuje. Może inaczej (bo po Pogrzebanym nie nastawiałem się nie wiadomo na co) – nie zaskakuje pozytywnie. Zastanawiam sie, czy analizować poszczególne elementy, czy bardziej skupić się na całości. Chyba to drugie bo film ma być wciągającą, spójną opowieścią, a nie zbiorem pojedynczych elementów. Bo nawet jeśli klocki są dobre, to nie znaczy, że reżyser zbuduje z nich ładną budowlę. Największą wadą Red Lights jest słaba konstrukcja scenariusza, który nie potrafi zainteresować widza poruszaną tematyką. Niby coś się dzieje, ale niewiele i bardzo powoli. Całość dłuży się niemiłosiernie. Przez półtorej godziny daremnie czekałem na jakiś element zaskoczenia, podkręcenia tempa, zaintrygowania, już nie mówiąc o przysłowiowej gęsiej skórce, którą powinny wywołać dobrze zrobione filmy dotykające tematyki spirytystycznej. Tutaj niczego takiego nie ma, do tego temat jest mocno pokręcony i powikłany, wzbogacony o wiele niepotrzebnych wątków (chociażby demolka w łazience, która niczemu nie służy. Jeśli ktoś chciał zabić bohatera – to dlaczego tego nie zrobił? Odszedł nie sprawdziwszy, czy żyje? To po co go atakował? Notabene nikt normalny by nie przeżył takiego lania). Niewątpliwie zaskakuje samo zakończenie, ale niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu. Finałowa scena nie ma mocy (samo wybuchanie reflektorów to trochę niewiele, podobnie jak spadające wcześniej ptaki też są bez sensu i nie mają wpływu na rozwój akcji), jest mało zrozumiała i niezbyt mądra. Na pewno też nikogo nie wystraszy. Red Lights udaje film grozy, ale takim nie jest. Od całkowitej porażki ratuje go niezła obsada aktorska. Ale co z tego, że Sigourney Weaver gra nieźle, skoro tylko przez niewielką część filmu? Co z tego, że występuje Robert De Niro, skoro tak naprawdę nie ma wiele do zagrania (a swoje najlepsze role i tak ma dawno za sobą)? Po prostu jest w tym filmie i tyle. Właściwie najlepszym aktorem jest tu Cillian Murphy, który znacząco podnosi wartość tego nudnego obrazu. Suma sumarum nie jestem w stanie z czystym sumieniem polecić Red Lights. Chyba że miłośnikom zawiłych historii na granicy rzeczywistości. Ale nie oczekujcie fajerwerków. Na pewno czas poświęcony na obejrzenie nie należy do zmarnowanych, ale też można było go lepiej wykorzystać. Obejrzeć i szybko zapomnieć.