THRESHOLD
March Of Progress
2012
Wytwórnia Warner Music wpadła na świetny pomysł przy okazji nowej płyty Threshold, wydając remasterowane i mocno wzbogacone wersje starych, klasycznych albumów jednego z czołowych przedstawicieli brytyjskiego prog metalu. Jest to świetna okazja, by przypomnieć sobie muzykę i historię tego niedocenionego (przynajmniej u nas) zespołu. Z ogromną ciekawością i pewną obawą wkładałem nowy krążek do odtwarzacza. Ciekawością – bo od poprzedniej, nie najlepszej zresztą płyty, minęło aż 5 lat. Obawą – gdyż w sierpniu 2011 roku zmarł w wieku 45 lat wieloletni wokalista Threshold Andrew McDermott, z którym zespół odnosił największe sukcesy. Moje obawy rozwiał już pierwszy utwór Ashes. Okazało się, że tragedia nie załamała muzyków. Przeciwnie – zmobilizowali się i uczcili pamięć kolegi w najlepszy możliwy sposób – nagrywając jeden z najlepszych albumów w swojej karierze. Partie wokalne wykonał Damian Wilson, który już śpiewał z zespołem w pierwszych latach jego działalności.
March Of Progress – co za proroczy tytuł! Rzeczywiście widać progres w muzyce Threshold. Nie tracąc nic z dynamiki muzycy dodali znacznie więcej melodii, dzięki czemu nowy album to nie tylko progresywne łamańce, których tak wiele było na Dead Reckoning w 2007 roku. Wirtuozerii muzykom nikt nie odmówi, chodzi o to, by nie była to sztuka dla sztuki. Właśnie na March Of Progress muzycy znakomicie wyważyli proporcje. Rozbudowane kompozycje, zmiany tempa, techniczne popisy, ostre rockowe riffy, długie epickie solówki – wszystko to tutaj jest, ale jednocześnie utwory są melodyjne i przyjemne dla ucha. To wbrew pozorom nie jest łatwo pogodzić. Muzykom Threshold ta sztuka się udała. Nie poszli na łatwiznę, nie skręcili w kierunku popu – nadal jest rockowo i ciężko, ale dominują melodie, które łatwo wchodzą do głowy i szybko uzależniają. Otwierający płytę utwór Ashes daje takiego kopa, że jeszcze długo nie można się otrząsnąć. A drugie nagranie, monumentalne Return Of The Thought Police, jest równie dobre, choć nieco wolniejsze. I tak już do końca – raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze powyżej średniej. A w finale prawdziwa uczta dla uszu – znakomita, nieco orientalna Coda i na sam koniec rozbudowany, 10-minutowy Rubicon (a w wersji deluxe jeszcze dodatek w postaci świetnego Divinity). Czysta poezja rocka!
Warto podkreślić doskonałe aranże poszczególnych kompozycji i znakomitą produkcję płyty – słychać dosłownie wszystko, każdy instrument, każdy drobny detal, brzmienie po prostu przytłacza. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pełen polotu, finezji i pozytywnych emocji March Of Progress to poważny kandydat na płytę roku.
Na koniec muszę przyznać te cholerne gwiazdki. Trzy to za mało, bo płyta jest zbyt dobra, wysoko ponad przeciętność. Ale jeśli dam cztery, to ile mają dostać te lepsze, klasyczne albumy zespołu? Ale gwiazdka gwiazdce nierówna, dlatego piszę mniej lub bardziej rozległe uzasadnienia. Umówmy się, że March Of Progress jest na czwórkę, zaś np. Clone na czwórkę z plusem.
March Of Progress – co za proroczy tytuł! Rzeczywiście widać progres w muzyce Threshold. Nie tracąc nic z dynamiki muzycy dodali znacznie więcej melodii, dzięki czemu nowy album to nie tylko progresywne łamańce, których tak wiele było na Dead Reckoning w 2007 roku. Wirtuozerii muzykom nikt nie odmówi, chodzi o to, by nie była to sztuka dla sztuki. Właśnie na March Of Progress muzycy znakomicie wyważyli proporcje. Rozbudowane kompozycje, zmiany tempa, techniczne popisy, ostre rockowe riffy, długie epickie solówki – wszystko to tutaj jest, ale jednocześnie utwory są melodyjne i przyjemne dla ucha. To wbrew pozorom nie jest łatwo pogodzić. Muzykom Threshold ta sztuka się udała. Nie poszli na łatwiznę, nie skręcili w kierunku popu – nadal jest rockowo i ciężko, ale dominują melodie, które łatwo wchodzą do głowy i szybko uzależniają. Otwierający płytę utwór Ashes daje takiego kopa, że jeszcze długo nie można się otrząsnąć. A drugie nagranie, monumentalne Return Of The Thought Police, jest równie dobre, choć nieco wolniejsze. I tak już do końca – raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze powyżej średniej. A w finale prawdziwa uczta dla uszu – znakomita, nieco orientalna Coda i na sam koniec rozbudowany, 10-minutowy Rubicon (a w wersji deluxe jeszcze dodatek w postaci świetnego Divinity). Czysta poezja rocka!
Warto podkreślić doskonałe aranże poszczególnych kompozycji i znakomitą produkcję płyty – słychać dosłownie wszystko, każdy instrument, każdy drobny detal, brzmienie po prostu przytłacza. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pełen polotu, finezji i pozytywnych emocji March Of Progress to poważny kandydat na płytę roku.
Na koniec muszę przyznać te cholerne gwiazdki. Trzy to za mało, bo płyta jest zbyt dobra, wysoko ponad przeciętność. Ale jeśli dam cztery, to ile mają dostać te lepsze, klasyczne albumy zespołu? Ale gwiazdka gwiazdce nierówna, dlatego piszę mniej lub bardziej rozległe uzasadnienia. Umówmy się, że March Of Progress jest na czwórkę, zaś np. Clone na czwórkę z plusem.