SOULSAVERS The Light The Dead See

Soulsavers Light Dead See recenzjaSOULSAVERS
The Light The Dead See
2012

Za nazwą Soulsavers kryje się dwóch brytyjskich producentów: Rich Machin i Ian Glover. Debiutując dekadę temu wpadli na pomysł, by zaprosić do współpracy znanych wokalistów i tak narodził się projekt Soulsavers. Najbardziej przypadł im do gustu znany ze Screaming Trees Mark Lanegan i to on został głównym głosem grupy. Wydany trzy lata temu album Broken odniósł spory sukces. Soulsavers wyruszyli w trasę promocyjną u boku samych Depeche Mode. To wtedy zachwycił się nimi Dave Gahan i zaproponował współpracę przy kolejnym wydawnictwie. Prace się przeciągały z powodu choroby wokalisty, następnie kłopotów ze słuchem Machina. Ostatecznie jednak wszystko się udało i czwarty album Soulsavers ujrzał światło dzienne.

   Przyznam się, że jestem w kropce. Z jednej strony nie mogę zaprzeczyć, że to piękna płyta, a Dave Gahan śpiewa lepiej niż kiedykolwiek za czasów Depeche Mode. Z drugiej jednak skojarzenia z Depechami bardzo przeszkadzają mi w odbiorze tej muzyki jako Soulsavers, bowiem zespół ten przyzwyczaił mnie do czegoś zupełnie innego. Na trzech albumach było sporo elektroniki, trip-hopowe klimaty i doskonale pasujący do nich niepowtarzalny głos Marka Lanegana, który niedawno przypomniał o sobie niezłym albumem Blues Funeral. I nagle wszystko się zmieniło – zamiast syntezatorów mamy akustyczne gitary, zaś mocny rockowy głos zastąpił wokalista popowej grupy. To nie ewolucja, to już prawdziwa rewolucja. Muszę jednak się przemóc i odłożyć te narzekania. Dzisiaj Soulsavers ma twarz Depeche Mode i nic na to nie poradzę. Mimo wielu pozytywów The Light The Dead See nie umywa się do poprzedniej płyty Broken, choć oczywiście za sprawą Gahana jest bardziej hitowa i na pewno osiągnie większy sukces komercyjny. Może o to chodziło?
Album jest bardzo refleksyjny, ale też religijny – podkreślają to nie tylko pełne wiary teksty Gahana, który ostatnio bardzo przybliżył się do Boga, ale też gospelowe chóry, kojarzące się z kościelnym śpiewem. Głos Gahana jest pełen bólu, cierpienia i tęsknoty, wokalista śpiewa w bardzo sugestywny, przejmujący sposób. Kompozycje są dość różnorodne, ale utrzymane w podobnym, dostojnym i melancholijnym nastroju. Całości dobrze się słucha choć dla mnie trochę zbyt dużo jest naleciałości folka i country. Najlepszy utwór wybrano na singel – Longest Day ujmuje epickim rozmachem i podnosi poprzeczkę oczekiwań. Potem już nie jest aż tak dobrze, ale wystarczająco, bym mógł z czystym sumieniem ten album polecić. Soulsavers. Zbawcy duszy. Gahan ma to jak w banku. Kolejna urzekająca, jesienna muzyka.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: