BOURNE LEGACY
Dziedzictwo Bourne’a
2012, USA
sensacyjny, reż. Tony Gilroy
Oto mamy kolejną część kultowej już trylogii z przygodami Jasona Bourne’a i kolejny film, wokół którego będą się toczyć długie dyskusje. Dlaczego? Bo nie ma w nim tytułowego bohatera. Niby nie musi być, skoro film ma opowiadać o jego dziedzictwie, ale nie oszukujmy się – to zabieg celowy i tytuł wielu ludzi wprowadzi w błąd. Trylogia z Mattem Damonem w roli głównej zarobiła na świecie ponad miliard dolarów, więc oczywiste było wykorzystanie w tytule nazwiska Bourne’a, które zwabi widownię. Jeśli więc ktoś wybiera się na film ze względu na tego aktora to ostrzegam – nie ma go tam nawet przez sekundę. Ale z tego powodu film wcale nie musi być zły. I nie jest. Przeciwnie – jest naprawdę dobry.
Nawiązując do postaci Jasona Bourne’a wymyślono całkiem nową historię – okazuje się, że podobnych do niego agentów jest więcej. Bohaterem filmu uczyniono jednego z nich – Aarona Crossa, pochodzącego z podobnego do Treadstone programu Outcome. W ten sposób pojawił się nowy wątek, który może być z powodzeniem kontynuowany w kolejnych odsłonach, tylko że trudno już będzie opatrzyć je nazwiskiem Bourne’a. Tym bardziej, że twórcy zostawili otwartą furtkę, nie wyjaśniając niczego w końcówce filmu. Gilroy dość sprawnie (chociaż nieco zbyt wolno) buduje napięcie, pokazuje losy sprzężonych ze sobą megakorporacji, w których działanie zamieszane są najważniejsze osoby w USA, a w końcu całość sprowadza się do pościgu za jednym zbuntowanym agentem, który nie dał się uśpić podczas likwidacji programu. I cała ta wielka machina, cały potężny aparat najpotężniejszego państwa na świecie, nie potrafi go zatrzymać. Lukrowany finał na łódce z kobietą, niczym w starych Bondach, nie rozwiązuje głównego problemu postawionego w filmie – co dalej z organizacją, której byt został pozornie zagrożony (szef firmy był chyba nieco przewrażliwiony, ale taka konwencja)? Pewnie się dowiemy z kolejnych części, o ile powstaną. A to już zależy od sukcesu kasowego Dziedzictwa Bourne’a.
Wydaje mi się, że łatwiej byłoby oceniać film Gilroya, gdyby Bourne’a nie było w tytule. Wielu ludziom brak Damona zaciemnia spojrzenie. Jednak obiektywnie trzeba przyznać, że reżyser wykonał dobrą robotę. Napisał ciekawy scenariusz, rozbudował pewne wątki, rozwinął opowieść uniezależniając ją od Bourne’a, w efekcie nadal nie wiemy, czego się spodziewać w przyszłości. Może poznamy losy kolejnych agentów? Film jest trochę przegadany, mało dynamicznych akcji, a jeśli już są to niezbyt spektakularne (poza finałowym pościgiem). Za to jest spore napięcie, a to duży plus. Z kolei aktorstwo budzi mieszane uczucia. Edward Norton trochę drewniany, lepsza Rachel Weisz, choć daleko jej do poweru dziewczyny Bourne’a (ale to raczej wina scenariusza). Jeremy Renner z dość trudnej roli agenta Crossa wywiązał się zaskakująco dobrze. Zagrał człowieka przypartego do muru, jego rozterki i wewnętrzną walkę widać na twarzy. W sumie więc otrzymaliśmy całkiem niezłe kino akcji, może bez wielkich fajerwerków, ale też nie przynoszące wstydu reżyserowi. Na pewno warto zobaczyć, a ocenę rozdartą między 3 a 4 tym razem podciągnę w górę.
Wydaje mi się, że łatwiej byłoby oceniać film Gilroya, gdyby Bourne’a nie było w tytule. Wielu ludziom brak Damona zaciemnia spojrzenie. Jednak obiektywnie trzeba przyznać, że reżyser wykonał dobrą robotę. Napisał ciekawy scenariusz, rozbudował pewne wątki, rozwinął opowieść uniezależniając ją od Bourne’a, w efekcie nadal nie wiemy, czego się spodziewać w przyszłości. Może poznamy losy kolejnych agentów? Film jest trochę przegadany, mało dynamicznych akcji, a jeśli już są to niezbyt spektakularne (poza finałowym pościgiem). Za to jest spore napięcie, a to duży plus. Z kolei aktorstwo budzi mieszane uczucia. Edward Norton trochę drewniany, lepsza Rachel Weisz, choć daleko jej do poweru dziewczyny Bourne’a (ale to raczej wina scenariusza). Jeremy Renner z dość trudnej roli agenta Crossa wywiązał się zaskakująco dobrze. Zagrał człowieka przypartego do muru, jego rozterki i wewnętrzną walkę widać na twarzy. W sumie więc otrzymaliśmy całkiem niezłe kino akcji, może bez wielkich fajerwerków, ale też nie przynoszące wstydu reżyserowi. Na pewno warto zobaczyć, a ocenę rozdartą między 3 a 4 tym razem podciągnę w górę.