MARK LANEGAND BAND
Blues Funeral
2012
Mark Lanegan, amerykański wokalista i autor tekstów, jest najbardziej znany jako wokalista zespołu Screaming Trees, a następnie Queens Of The Stone Age. Ten wszechstronny muzyk nagrywa także albumy solowe, ale robi to dość nieregularnie i nadal jest znany raczej koneserom niż przeciętnemu słuchaczowi. Najnowszy, siódmy w dyskografii Blues Funeral, ukazał się po 8-letniej przerwie, w czasie której muzyk udzielał się w wielu innych projektach.
Nie powiem, że czekałem na tę płytę, bo poprzednie jego solowe popisy niespecjalnie mnie rajcują, ale naprawdę lubię głos Lanegana, więc z przyjemnością wysłuchałem albumu. Na start dynamiczny The Gravedigger’s Song (nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek grabarz nucił ten utwór kopiąc grób), zaraz potem wyrosły z czarnej klasyki Bleeding Muddy Water, i tak na zmianę do końca. Szybsze, trochę nijakie kompozycje przeplatane niezłymi, klimatycznymi bluesami (St. Louis Elegy, Phantasmagoria Blues). Słucha się tego nieźle, ale kompozycje są bez wyrazu i po pewnym czasie muzyka zaczyna nużyć. A szkoda, bo na samym końcu jest najlepiej – cohenowski w klimacie Deep Black Vanishing Train i zamykający całość 7-minutowy Tiny Grain Of Truth. Hipnotyzujący głos Lanegana ma w sobie tyle siły, potafi tak urzec, że można wybaczyć artyście słabsze utwory i skupić się na tych najlepszych, jakże charakterystycznych dla jego twórczości. Ta bluesowa płyta, z nowoczesnymi elementami (większy udział elektroniki), potrafi wciągnąć i idealnie pasuje do wieczoru przy szklaneczce whisky. Ja akurat nie piję więc muszę oceniać na trzeźwo. Głos to nie wszystko. Samo solidne granie to również za mało. Żeby tworzyć rzeczy wielkie potrzeba czegoś więcej niż tylko sprawnego rzemieślnika, jakim bez wątpienia jest Mark Lanegan. Przy całym zachwycie nad dobrymi momentami albumu i jego niepokojącym klimatem, brakuje mi tu wyrazistości – utworów, które pozostałyby w pamięci na dłużej. Bez tego jedynie trójka z minusem.