BIG LOVE
2012, Polska
melodramat, reż. Barbara Białowąs
wyst. Aleksandra Hamkało, Antoni Pawlicki
16-letnia Emilia poznaje kilka lat starszego Maćka. Zafascynowana opuszcza dom, zamieszkuje u chłopaka i oddaje się nieokiełznanej, dzikiej namiętności. Jednocześnie rozpoczyna karierę piosenkarki, która stopniowo nabiera tempa. Wraz z sukcesem dociera do jej świadomości myśl, że może jednak Maciek nie jest tym jedynym. Zakochani oddalają sie od siebie, namiętność powoli wygasa, pojawia się ktoś drugi. Ale tak wielka miłość (Big Love) nie daje łatwo za wygraną. Uczucie łączące Emilię z Maćkiem jest zbyt silne, toksyczny związek trwa dalej, co w efekcie prowadzi do dramatycznego finału. Tak w skrócie przedstawia się historia opowiedziana w debiutanckim filmie Barbary Białowąs.
Teraz zacytuję kilka wypowiedzi reżyserki, bo jej „wizja” i podejście ma tu zasadnicze znaczenie. W wywiadzie autorka chwali się, że zna historię kina, uwielbia cytaty, zabawę formą, rozpoznaje nawet, co jest przyczyną słabej kondycji polskiej krytyki filmowej, jest nią jakoby przywiązanie do modernistycznych paradygmatów. Wow! Białowąs twierdzi, że nakręciła film z przesłaniem, które zawiera się w słowach: ?miłość idealna to sztuczny społeczno-kulturowy konstrukt?. Swój film nazywa antyromansem (chociaż antyromans nie powinien celebrować szaleńczej miłości tylko skupiać się na jej nieuchronnych negatywach) i dodaje, że Big Love mogą zrozumieć tylko ci, którzy posiadają ?rozbudowaną wiedzę z historii sztuki filmowej?. Nie wiem, czy teraz nie zakończyć recenzji, bo chyba nie jestem godzien…
Obejrzałem na Filmwebie długą polemikę pani reżyser z recenzentem, który ośmielił się skrytykować jej dzieło. Było to dość żenujące. Otóż szanowna pani, dobry film broni się sam i krytyka mu niestraszna. Samo wrzucenie do filmu dziesiątek aluzji i trawestacji wcześniej powstałych obrazów nie wystarczy, by film był wybitny. Zwłaszcza, że przecież nie dostrzegą ich ludzie bez „rozbudowanej wiedzy z historii sztuki filmowej”. Natomiast przeciętny widz na pewno dostrzeże chaotyczny scenariusz i pokrętną fabułę, zauważy dwie różne reakcje bohatera na tę samą wiadomość w końcówce filmu czy mało konsekwentne rozwijanie różnych wątków opowieści. Zdziwi się zbyt dużą ilością seksu na ekranie (po co to było? żeby podniecać gimnazjalistów?) i nieudolnie budowanym napięciem. W efekcie pozostanie zdezorientowany. To kino nowofalowe czy tylko jego parodia? To interesujące dzieło czy pretensjonalne dziwadło? To kontrowersyjny film z przesłaniem czy jedynie zlepek scen bez głębszej myśli? Nie podejmuję się ocenić. Film na pewno intryguje, zostawia pole do interpretacji, ale mnie kompletnie nie przekonał. Może dlatego, że nie studiowałem filmoznawstwa? A może po prostu tylko pani Białowąs rozumie swój film?
Obejrzałem na Filmwebie długą polemikę pani reżyser z recenzentem, który ośmielił się skrytykować jej dzieło. Było to dość żenujące. Otóż szanowna pani, dobry film broni się sam i krytyka mu niestraszna. Samo wrzucenie do filmu dziesiątek aluzji i trawestacji wcześniej powstałych obrazów nie wystarczy, by film był wybitny. Zwłaszcza, że przecież nie dostrzegą ich ludzie bez „rozbudowanej wiedzy z historii sztuki filmowej”. Natomiast przeciętny widz na pewno dostrzeże chaotyczny scenariusz i pokrętną fabułę, zauważy dwie różne reakcje bohatera na tę samą wiadomość w końcówce filmu czy mało konsekwentne rozwijanie różnych wątków opowieści. Zdziwi się zbyt dużą ilością seksu na ekranie (po co to było? żeby podniecać gimnazjalistów?) i nieudolnie budowanym napięciem. W efekcie pozostanie zdezorientowany. To kino nowofalowe czy tylko jego parodia? To interesujące dzieło czy pretensjonalne dziwadło? To kontrowersyjny film z przesłaniem czy jedynie zlepek scen bez głębszej myśli? Nie podejmuję się ocenić. Film na pewno intryguje, zostawia pole do interpretacji, ale mnie kompletnie nie przekonał. Może dlatego, że nie studiowałem filmoznawstwa? A może po prostu tylko pani Białowąs rozumie swój film?