SANTIGOLD
Master Of My Make-Believe
2012
Santi White z Filadelfii zadebiutowała w 2008 roku albumem Santogold. Alternatywny pop w jej wykonaniu zyskał przychylność słuchaczy i krytyków, wtedy było to dość świeże i nowatorskie, chociaż wielu zarzucało jej kopiowanie pomysłów brytyjskiej Mayi, znanej bardziej jako M.I.A. Nie rozstrzygając sporu trzeba przyznać, że Santogold bardzo zgrabnie mieszała różne gatunki (pop, hip-hop, reaggae, dub, elektronikę, punk) i wymykała się wszelkim próbom zaszufladkowania jej twórczości. Nikt nie spodziewał się, że artystka nie pójdzie za ciosem i na jej nową muzykę trzeba będzie poczekać aż 4 lata. Z powodu protestów znanego jubilera Santo Golda piosenkarka musiała zmienić swój pseudonim i nowy album firmuje jako Santigold. Jest to więc niejako powtórny debiut.
Przyznam uczciwie, że nie jestem fanem tego typu muzyki, jaką proponuje ta niekonwencjonalna artystka. Ocenię ją z punktu widzenia przeciętnego słuchacza, bez analizy tekstów, bez zachwytów nad nazwiskami licznych producentów, które niewiele mi mówią. Również wszechstronność i różnorodność stylistyczna to cechy intrygujące, ale w nadmiarze niekoniecznie pożądane. Posłuchałem jeszcze raz debiutanckiej płyty Santi White i szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem, o co tyle szumu. Poza dwoma czy trzema kompozycjami reszta jest ciężkostrawna i jeśli tego właśnie się dzisiaj słucha, to wypada tylko współczuć. Nowa płyta artystki kontynuuje tę stylistykę, choć trudno się oprzeć wrażeniu, że gitary zamieniono na syntezatory. Santigold przypomina M.I.A. jeszcze bardziej niż na debiucie, ale to nie przeszkadza w odbiorze tych zakręconych piosenek. Album jest bardziej spójny niż Santogold, ale na pewno nie lepszy. W zasadzie poza singlowymi hitami: dynamicznym Go!, nijakim Big Mouth i znakomitym Disparate Youth, nie proponuje wiele. Mniej tu nowofalowych brzmień, więcej bujańców w stylu reggae doprawionych tanecznymi bitami i niskim basem. Płyta jest nieco zachowawcza, mniej szalona od debiutu, ale ogólnie piosenki są skoczne, mają hitowe refreny, jakby stworzono je z myślą o masowej (ale nadal alternatywnej) publiczności. Początkowo denerwują, potem na moment potrtafią zauroczyć i uzależnić, ale po chwili o nich zapominamy. Słuchałem płyty kilkakrotnie doszukując się tego, czego tam nie ma. Mimo wszystko wolę debiut. Też nie był powalający, ale 4 lata temu piosenki Santi brzmiały świeżo i podążały za nowymi trendami w tanecznej muzyce alternatywnej. Dzisiaj nadal są zwariowane (tytuł jednej z nich, Freak Like Me, jest jak najbardziej na miejscu), ale już nie zaskakują i specjalnie nie porywają. Santigold powiedziała, że chce, aby ludzie słuchając jej muzyki mieli motyle w brzuchu. Następnym razem musi się bardziej postarać.
Przyznam uczciwie, że nie jestem fanem tego typu muzyki, jaką proponuje ta niekonwencjonalna artystka. Ocenię ją z punktu widzenia przeciętnego słuchacza, bez analizy tekstów, bez zachwytów nad nazwiskami licznych producentów, które niewiele mi mówią. Również wszechstronność i różnorodność stylistyczna to cechy intrygujące, ale w nadmiarze niekoniecznie pożądane. Posłuchałem jeszcze raz debiutanckiej płyty Santi White i szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem, o co tyle szumu. Poza dwoma czy trzema kompozycjami reszta jest ciężkostrawna i jeśli tego właśnie się dzisiaj słucha, to wypada tylko współczuć. Nowa płyta artystki kontynuuje tę stylistykę, choć trudno się oprzeć wrażeniu, że gitary zamieniono na syntezatory. Santigold przypomina M.I.A. jeszcze bardziej niż na debiucie, ale to nie przeszkadza w odbiorze tych zakręconych piosenek. Album jest bardziej spójny niż Santogold, ale na pewno nie lepszy. W zasadzie poza singlowymi hitami: dynamicznym Go!, nijakim Big Mouth i znakomitym Disparate Youth, nie proponuje wiele. Mniej tu nowofalowych brzmień, więcej bujańców w stylu reggae doprawionych tanecznymi bitami i niskim basem. Płyta jest nieco zachowawcza, mniej szalona od debiutu, ale ogólnie piosenki są skoczne, mają hitowe refreny, jakby stworzono je z myślą o masowej (ale nadal alternatywnej) publiczności. Początkowo denerwują, potem na moment potrtafią zauroczyć i uzależnić, ale po chwili o nich zapominamy. Słuchałem płyty kilkakrotnie doszukując się tego, czego tam nie ma. Mimo wszystko wolę debiut. Też nie był powalający, ale 4 lata temu piosenki Santi brzmiały świeżo i podążały za nowymi trendami w tanecznej muzyce alternatywnej. Dzisiaj nadal są zwariowane (tytuł jednej z nich, Freak Like Me, jest jak najbardziej na miejscu), ale już nie zaskakują i specjalnie nie porywają. Santigold powiedziała, że chce, aby ludzie słuchając jej muzyki mieli motyle w brzuchu. Następnym razem musi się bardziej postarać.