96 MINUTES
96 minut
2011, USA
dramat, reż. Aimee Lagos
Mało znani aktorzy i mało znany reżyser – czy taki film jest z góry skazany na porażkę? Niekoniecznie. Liczy się jeszcze pomysł, a gdy podsuwa go samo życie, pozostaje jedynie ciekawie pokazać opowiadaną historię. I w filmie 96 minut to się reżyserowi udało. Jest to oparta na faktach historia czterech osób, których losy niespodziewanie krzyżują się, a spędzone razem 96 minut na zawsze zmieni ich życie. Film jest dobrze zbudowany – na początku reżyser zarysowuje problemy każdej z postaci. Studentka prawa Carley czuje się opuszczona przez ojca, którego nie widziała kilka lat, a który nie znajduje nawet czasu, by przyjechać na rozdanie dyplomów. Nastoletnia Lena mocno przeżywa rozstanie z chłopakiem, którego zdradę właśnie odkryła. Pochodzący z dysfunkcyjnej rodziny nieletni Kevin pragnie zostać członkiem gangu, ale najpierw musi się wykazać. Jego starszy ciemnoskóry kolega Dre, próbujący odciągnąć chłopaka od kryminalnej przyszłości, kończy studia i zamierza wyrwać się ze swojego środowiska, lecz rzeczywistość brutalnie sprowadza go na ziemię. Poznawszy bohaterów jesteśmy świadkami feralnego zdarzenia. Gdy wieczorem Carley podwozi zrozpaczoną Lenę, zostają uprowadzone przez Kevina, który pierwszy raz dostał do ręki broń. Czy Dre zdoła zapobiec tragedii? Czy uczciwość i praworządność znaczą dla niego więcej niż lojalność wobec kolegi, którego zna od dzieciństwa?
Film ma w sobie coś z klimatu świetnego Miasta gniewu. Oczywiście to nie ten kaliber, ale jednak. Akcja jest poprowadzona sprawnie i intryguje do samego końca (chociaż spory minus za to, że nie dowiadujemy się nic o losie jednego z bohaterów). Denerwujące są jedynie skoki w czasie – reżyser co chwila cofa się do wcześniejszych wydarzeń, burząc chronologię opowieści i wprowadzając chaos. To zabieg celowy, ale mnie akurat nie odpowiada. Dobrze pokazane są podziały społeczne. Biedni i bogaci. Biali i czarni. Dwa odrębne światy. Film jest dość przygnębiający. Zbyt boleśnie uświadamia różnice między nimi. Ale jest bardzo realistyczny, dosłownie czuć emocje, jakich doświadczają porwane bohaterki. Z czystym sumieniem mogę polecić ten film. Nie jest to może arcydzieło, ale z pewnością kawałek niezłego kina.
Film ma w sobie coś z klimatu świetnego Miasta gniewu. Oczywiście to nie ten kaliber, ale jednak. Akcja jest poprowadzona sprawnie i intryguje do samego końca (chociaż spory minus za to, że nie dowiadujemy się nic o losie jednego z bohaterów). Denerwujące są jedynie skoki w czasie – reżyser co chwila cofa się do wcześniejszych wydarzeń, burząc chronologię opowieści i wprowadzając chaos. To zabieg celowy, ale mnie akurat nie odpowiada. Dobrze pokazane są podziały społeczne. Biedni i bogaci. Biali i czarni. Dwa odrębne światy. Film jest dość przygnębiający. Zbyt boleśnie uświadamia różnice między nimi. Ale jest bardzo realistyczny, dosłownie czuć emocje, jakich doświadczają porwane bohaterki. Z czystym sumieniem mogę polecić ten film. Nie jest to może arcydzieło, ale z pewnością kawałek niezłego kina.