DEAD CAN DANCE Anastasis

Dead Can Dance Anastasis recenzjaDEAD CAN DANCE
Anastasis
2012

altaltaltaltalt

Anastasis. Wskrzesznie. W przypadku Dead Can Dance niemal dosłowne, bowiem na tę płytę czekaliśmy 16 lat! Aż trudno uwierzyć, że nowa muzyka Brendana i Lisy jednak powstała i rzeczywiście z nami jest. Już na zawsze. Bardzo obawiałem się tej płyty, bo przecież minęło tyle czasu, moda się zmieniła. Czy Dead Can Dance dadzą radę? Czy nie zaczną niszczyć swojej legendy? Odpowiedź przyszła bardzo szybko, bo od pierwszych dźwięków płyta oczarowuje słuchacza i od razu wiadomo, że wszystko jest jak należy, a nawet dużo lepiej. Moda modą, a prawdziwa sztuka zawsze się obroni. Na Anastasis niewątpliwie z nią właśnie mamy do czynienia. Słuchałem tej płyty wielokrotnie i za każdym razem za szybko przemija. Jest dokładnie taka, jaką być powinna, jakby Brendan Perry i Lisa Gerrard umieli odgadywać oczekiwania fanów. Niezwykle piękna i majestatyczna, zarazem stonowana i intymna. Cała utrzymana w bardzo podobnym, charakterystycznym dla zespołu klimacie, z czego jedni uczynią zarzut (że zespół nie rozwija się, stanął w miejscu, pozostał dwie dekady w tyle), dla mnie zaś jest to tylko dowód tego, że styl grupy był kompletny i nie potrzebuje zmian. Australijczyków kochamy właśnie za taką muzykę, a nie eksperymenty brzmieniowe. Anastasis to kwintesencja stylu Dead Can Dance. Nie będę się wymądrzał i rozbierał na czynniki pierwsze poszczególnych nagrań, bowiem siłą tej płyty jest spójność i równowaga. Dlatego nie ma tu typowych killerów, nagrań łatwo zapamiętywalnych, zdecydowanie wyróżniających się z całości. Warto zaznaczyć, że osiem utworów sprawiedliwie rozdzielono między Brendana i Lisę, identycznie jak na ich najsłynniejszym dziele Within The Realm Of A Dying Sun. Różnica jest taka, że tutaj je przemieszano, co wyszło wydawnictwu na dobre, bowiem kompozycje Brendana zestawione obok siebie mogłyby nieco razić monotonią. Lepiej wypada Lisa, której pieśni są bardziej urozmaicone, a mistyczne wokalizy po prostu porażają. Ale to przecież nic nowego. Moje ulubione utwory to Kiko – 8-minutowy majstersztyk Lisy z orientalnymi motywami oraz podniosły song Brendana Opium. Tutaj już zbliżamy się do poziomu wspomnianego Within The Realm Of A Dying Sun.
   W 2012 roku pytanie brzmi, czy Dead Can Dance mogą tą płytą zdobyć nowych słuchaczy? Czy taka uduchowiona muzyka ma szansę ludzi poruszyć? Czy ktoś znajdzie dzisiaj czas, by usiąć i jej posłuchać? Tak po prostu, bez wykonywania jednocześnie kilku innych czynności? Trochę wątpię. Ale może? Może wsród zabieganej młodzieży znajdą się ludzie wrażliwi na piękno, którzy zechcą się na moment wyciszyć i dadzą się ponieść emocjom. Polecam. Naprawdę warto. Dzisiaj takie płyty już nie powstają, dlatego Anastasis to prawdziwa perła. Owszem, Dead Can Dance mają na swoim koncie lepsze albumy, ale wysoki poziom został utrzymany. Zresztą, czyż mogło być inaczej?
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: