REAL STEEL
Giganci ze stali
2011, USA
sci-fi, przygodowy, reż. Shawn Levy
Mój serdeczny przyjaciel, zwykle krytykujący nawet niezłe filmy, wrócił uchachany z tego seansu i nie dał złego słowa powiedzieć o, bądź co bądź, familijnym filmie dla nastolatków. I to raczej tych młodszych. Zaintrygował mnie do tego stopnia, że nadrobiłem zaległości (kilka miesięcy później, ale zawsze) i obejrzałem Gigantów ze stali. Przyznam, że jestem trochę bezradny, bo – choć bardzo bym chciał, właściwie nie mam na co narzekać. Film jest dobrze zrobiony, ma ciekawą fabułę i niezłe efekty specjalne. Opowiada o czasach, gdy walki bokserskie ludzi odeszły do lamusa, zastąpiły ich bowiem nieczujące bólu roboty. Właśnie walki stalowych gigantów na ringu są najpopularniejszym i niezwykle dochodowym sportem w 2020 roku. Bohater filmu, były bokser Charlie (Hugh Jackman), jest organizatorem takich nielegalnych walk, a wraz z wieloletnią przyjaciółką (Evangeline Lilly, pamiętna Kate z serialu Zagubieni) regeneruje i przygotowuje własne roboty do walk, które nieustannie przegrywa popadając w coraz większe tarapaty. Gdy już jest na samym dnie, na horyzoncie pojawia sie jego zapomniany i dawno porzucony syn, który motywuje ojca do walki o przyszłość przy pomocy zdezelowanego robota znalezionego na szrocie. Jak łatwo się domyślić (w końcu to trochę ambitniejsze i lepsze, ale jednak kino familijne), pod wpływem kontaktu z rezolutnym 11-latkiem nieczuły ojciec doznaje wewnętrznej przemiany, odkrywa nowe wartości, a także odzyskuje wiarę w siebie i wreszcie osiąga upragniony sukces.
Giganci ze stali nieodparcie nasuwają skojarzenia z Sylvestrem Stallone i jego Rockym. Zwłaszcza finałowa walka – ta sama historia (Dawid staje do walki z Goliatem), ten sam klimat, podobny schemat (bohater zawsze najpierw dostaje wciry, a potem nagle budzi się z letargu i daje łupnia przeciwnikowi). Ale to w sumie nie zarzut. Podobnie jak inne skojarzenie ze Stallonem w filmie Ponad szczytem, w którym podobnie jak tutaj syn jeździł z nowo poznanym ojcem, ale zamiast robotów siłowano się na rękę. To wszystko jest jednak nieistotne, bo mamy do czynienia z naprawdę dobrym filmem, w którym reżyser umiejętnie połączył elementy kina familijnego z dramatem i tematyką science-fiction. W efekcie otrzymaliśmy obraz dla młodych widzów, który też z przyjemnością mogą obejrzeć ich rodzice. To taka bardziej współczesna wersja bajki o Kopciuszku, akurat dla dzisiejszego e-pokolenia. Oczywiście, że opowieść jest mocno naciągana, nagła przemiana ojca trochę naiwna, podobnie jak chłopak jest zbyt dojrzały i doświadczony jak na 11-latka. Ale to drobiazgi. Ważne, że opowieść wciąga i wręcz poraża wizualnie. Efekty specjalne są na najwyższym poziomie (była nawet nominacja do Oscara), oddano najdrobniejsze szczegóły walk robotów. Wprawdzie w dzisiejszych „cyfrowych” czasach to nie powinno dziwić, ale jednak mało kto potrafi osiągnąć tak doskonały efekt.
Shawn Levy, znany doskonale z takich produkcji jak Różowa pantera, Nocna randka, Nowożeńcy czy znakomita Noc w muzeum, i tym razem spisał się znakomicie. Jeśli kogoś (tak jak mnie) odrzucało hasło „kino familijne”, to w tym przypadku warto pozbyć się uprzedzeń. Giganci ze stali to po prostu dobry, przygodowy film dla młodszych i starszych widzów, który ogląda się z dużą przyjemnością.
Giganci ze stali nieodparcie nasuwają skojarzenia z Sylvestrem Stallone i jego Rockym. Zwłaszcza finałowa walka – ta sama historia (Dawid staje do walki z Goliatem), ten sam klimat, podobny schemat (bohater zawsze najpierw dostaje wciry, a potem nagle budzi się z letargu i daje łupnia przeciwnikowi). Ale to w sumie nie zarzut. Podobnie jak inne skojarzenie ze Stallonem w filmie Ponad szczytem, w którym podobnie jak tutaj syn jeździł z nowo poznanym ojcem, ale zamiast robotów siłowano się na rękę. To wszystko jest jednak nieistotne, bo mamy do czynienia z naprawdę dobrym filmem, w którym reżyser umiejętnie połączył elementy kina familijnego z dramatem i tematyką science-fiction. W efekcie otrzymaliśmy obraz dla młodych widzów, który też z przyjemnością mogą obejrzeć ich rodzice. To taka bardziej współczesna wersja bajki o Kopciuszku, akurat dla dzisiejszego e-pokolenia. Oczywiście, że opowieść jest mocno naciągana, nagła przemiana ojca trochę naiwna, podobnie jak chłopak jest zbyt dojrzały i doświadczony jak na 11-latka. Ale to drobiazgi. Ważne, że opowieść wciąga i wręcz poraża wizualnie. Efekty specjalne są na najwyższym poziomie (była nawet nominacja do Oscara), oddano najdrobniejsze szczegóły walk robotów. Wprawdzie w dzisiejszych „cyfrowych” czasach to nie powinno dziwić, ale jednak mało kto potrafi osiągnąć tak doskonały efekt.
Shawn Levy, znany doskonale z takich produkcji jak Różowa pantera, Nocna randka, Nowożeńcy czy znakomita Noc w muzeum, i tym razem spisał się znakomicie. Jeśli kogoś (tak jak mnie) odrzucało hasło „kino familijne”, to w tym przypadku warto pozbyć się uprzedzeń. Giganci ze stali to po prostu dobry, przygodowy film dla młodszych i starszych widzów, który ogląda się z dużą przyjemnością.