CULT Choice Of Weapon

Cult Choice Weapon recenzja CULT
Choice Of Weapon
2012

altaltaltaltalt

W przypadku nowej płyty formacji Iana Astbury należy odnotować, że powstała, ukazała się i jest z nami. Po pięciu latach przerwy. Kilkuletnie okresy lenistwa to już taka nowa norma tej kapeli. Szkoda. Ale jest w tym pewien pomysł – fani są tak stęsknieni za nową muzyką, że łykają ją w ciemno bez specjalnego analizowania jej poziomu. Zresztą wiemy dobrze, czego się po The Cult spodziewać i to na ogół dostajemy. Również na nowym krążku. Jaką więc broń panowie wybrali? Starą i sprawdzoną. Rewolucji nie ma, ale obciachu też nie. Jest tak jak miało być – klasycznie, cultowo, momentami znakomicie, a czasem słabo i nijako.

   Przy tego typu płytach mam zwykle mieszane uczucia. Bo z jednej strony dobrze, że dostajemy to, co zawsze, bo w końcu tego oczekujemy. Ale jest druga strona medalu – na dłuższą metę trochę to nuży i dobrze by było, by w granej od lat muzyce pojawiło się coś nowego, nieoczekiwanego, jakiś niewielki chociaż dowód na to, że zespół nie stoi w miejscu tylko się rozwija. W przypadku The Cult na taki sygnał będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Ale już dziś stwierdzić można jedno – zespół jest w świetnej formie i idzie w dobrym kierunku. Nawet jeśli utwory nie są nowatorskie, to o niebo lepsze od tych zawartych na poprzednim albumie Born Into This. O ile szybkie i z założenia przebojowe (w rockowym znaczeniu) nie do końca mnie przekonują (singlowy For The Animals ani nijakie The Wolf czy A Pale Horse), o tyle numery wolniejsze są znakomite i przypominają stare, dobre czasy. Utrzymany nieco w klimacie U2 Elemental Light czy najlepsza na płycie, pełna dramatyzmu ballada Life > Death z natchnionym wokalem i melodyjnym refrenem. Taki The Cult uwielbiam. Świetna jest też zamykająca płytę, nieco zeppelinowska w klimacie kompozycja This Night In The City Forever.
   Muszę przyznać, że The Cult nagrali album całkiem solidny (to jest chyba właściwe słowo), momentami przypominający ich najlepsze dokonania. Jeśli zaś posłuchamy specjalnej, dwupłytowej edycji, okaże się, że tych momentów jest całkiem sporo. Na bonusowym krążku zespół proponuje cztery kolejne utwory, które z powodzeniem mógł zamieścić na albumie, są bowiem naprawdę udane. Szybki i przebojowy Every Man And A Woman Is A Star (dla mnie to najlepszy hit, zaraz po otwierającym album Honey From A Knife), niezły Until The Light Takes Us, i przede wszystkim klasyczny Embers, dla mnie absolutny majstersztyk. Jeśli to są odrzuty z sesji, to nie mam więcej pytań.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: