CAMEL Rajaz

Camel Rajaz recenzja R2RCAMEL
Rajaz
R2R Rock To Remeber tocokocham.com1999

altaltaltaltalt
R2R

Omawiając dokonania progresywnego rocka nie sposób pominąć zespołu Camel, absolutnego klasyka tego gatunku, niemal na równi z Genesis. Camel do dzisiaj pozostał wierny tej muzyce i nie odszedł w kierunku popu, co stało się udziałem Genesis pod wodza Phila Collinsa. Efekt jest taki, że Genesis znają prawie wszyscy (dzięki hitom), zaś Camel mało kto. Mówię tu o tzw. przeciętnym słuchaczu, nie o koneserach, bo ci nazwisko Latimera wymieniają jednym tchem wśród największych bogów gitary. Andy Latimer to współzałożyciel i niekwestionowany lider zespołu, jedyny członek oryginalnego składu z 1971 roku, kiedy grupa powstała. To jednocześnie człowiek-orkiestra: nie tylko śpiewa, ale także gra na gitarze (elektrycznej i basowej), flecie i klawiszach.
   Długo zastanawiałem się, który album polecić jako najbardziej reprezentatywny dla muzyki zespołu. Twórczość Camel można podzielić na trzy etapy. Pierwszy, ten bardziej progresywny, z rozbudowanymi partiami gitarowymi i klawiszowymi oraz dużą ilością fletu, którego najbardziej charakterystycznym albumem jest słynna Śnieżna Gęś (The Snow Goose, 1975), instrumentalna opowieść inspirowana powieścią Paula Gallico. Drugi etap jest nieco lżejszy, bardziej piosenkowy, ukoronowany wspaniałą płytą Stationary Taveller (1984). I wreszcie etap trzeci zaczyna się od stonowanego, poruszającego albumu Dust And Dreams (1991), pierwszego wydanego przez własną firmę Camel Productions. Od wtedy Latimer panuje już niepodzielnie, firmując nazwą Camel swoje autorskie wręcz płyty. A są one wyjątkowo piękne. Każda jedna. A najpiękniejszą z nich, najbardziej gitarową jest właśnie omawiany Rajaz.
   Camel nie rozpieszcza swoich fanów. Kilkuletnie przerwy między albumami są ostatnio normą. 7 lat czekaliśmy na Dust And Dreams, 5 na Harbour Of Tears i 3 na Rajaz. Jedno jest pewne – zawsze warto czekać. Termin „Rajaz” odnosi się do pieśni śpiewanych przez saharyjskich Beduinów, które zainspirowały Latimera do nagrania płyty pełnej piaszczystych równin i wielbłądzich karawan. Rajaz, podobnie jak słynny Mirage z 1974 roku, znowu zabiera nas na pustynię, co sugeruje sama okładka, z obowiązkowym wielbłądem, jakby celowo nawiązująca do tamtej płyty. Nie bez racji. Tam również mieliśmy długie, rozbudowane, muzyczne obrazy, z nieśmiertelnym Lady Fantasy na czele. Na Rajaz brak tak wyrazistego utworu, ale za to całość jest bardzo spójna, utrzymana w podobnym nastroju. Grupa na szczęście odeszła od idei albumów koncepcyjnych i operując najprostszymi środkami wyrazu stworzyła osiem arcydzieł, muzycznych miraży przesiąkniętych aurą wschodu.
   Wszystkie partie wokalne wykonał Andy Latimer, płyta jest też całkowicie zdominowana przez jego ciepłą, magiczną gitarę. To nie zarzut, bo jest mistrzem nad mistrzami i właśnie jego gra nadaje muzyce zespołu niepowtarzalny klimat. Za pomocą kilku trąceń strun swojej gitary potrafi wyrazić więcej niż niejeden wirtuoz na całym albumie. Można jedynie dyskutować, w jakim stopniu jest to jeszcze zespół, a nie grupa muzyków sesyjnych wspierających solowe projekty lidera. Jednak jak długo płyty są firmowane nazwą Camel, traktujmy je jako dzieła zespołu. Tym bardziej, że Rajaz to nie tylko gitarowy majstersztyk, ale bardzo „camelowski” album, pełen nostalgii, tęsknoty i melancholii. Taki jest głos Latimera, tak łka jego instrument. I za to kochamy Camel.
   Na płycie mamy dwie instrumentalne perły, Three WishesSahara, dynamiczne i logicznie zbudowane, pełne – jak zresztą cała płyta, genialnych pasaży instrumentalnych. Uwagę przykuwa wspaniały utwór tytułowy, Rajaz, z pięknym wykorzystaniem wiolonczeli, a w środkowej partii także fletu i gitary. Do tego śpiew Latimera, może nie wybitny (bo wielkim wokalistą nigdy nie był), ale mający w sobie tyle melancholii i smutku, że nie sposób temu nie ulec. Całość naprawdę ujmuje. Podobnie jak zamykający wydawnictwo, 11-minutowy Lawrence. Stonowany, delikatny, stopniowo budujący napięcie, o właściwych proporcjach między wokalem a solówkami. Świetny epilog tej pustynnej podróży. Ale nie chcę wyróżniać poszczególnych utworów, bo wszystkie są znakomite. W budowli Rajaz każda cegiełka jest potrzebna. Siła tego albumu tkwi w szczególnym klimacie i emocjach, jakie wytwarzają wszystkie nagrania zestawione razem. Dlatego płyty należy słuchać w całości, najlepiej o zmierzchu i z kieliszkiem dobrego wina w ręku.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: