DIRE STRAITS
Brothers In Arms
1985
R2R
Gdy genialny gitarzysta (i mniej genialny wokalista) Mark Knopfler założył Dire Straits w 1977 roku, w czasach rewolucji punkrockowej, mało kto spodziewał się tak wielkiego sukcesu, jaki stał się udziałem grupy. Wydany rok później świetny debiutancki album, poprzedzony singlowym megahitem Sultans Of Swing, był prawdziwym ukojeniem dla uszu pośród punkowego zgiełku. Potem było troszkę gorzej, ale zauważalna zwyżka formy na Love Over Gold (1982) musiała zaowocować takim albumem jak Brothers In Arms. Albumem prawie idealnym. To „prawie” dotyczy obecności tandetnego gniotu Walk Of Life, który kompletnie nie pasuje do reszty nagrań. Ale na szczęście odtwarzacze CD wyposażono w możliwość pomijania niechcianych piosenek, więc udam, że tej po prostu nie ma. A nośnik CD ma w tym przypadku duże znaczenie – Brothers In Arms była jedną z pierwszych płyt nagranych całkowicie cyfrowo i wydanych na nowym wtedy nośniku – płycie kompaktowej…
Muzyka Dire Straits stopniowo ewoluowała. Proste kompozycje z mocno wyeksponowaną gitarą zastąpiły piosenki bardziej rozbudowane, o znacznie bogatszej aranżacji. Nieraz gitara jest schowana, pozwala przejąć główną rolę saksofonowi (jak w przepięknej balladzie Your Latest Trick) czy klawiszom. To zasługa dwóch nowych członków grupy, którzy unowocześnili jego brzmienie. Ale Dire Straits to nadal zespół Knopflera – to on pociąga za sznurki. Jeśli gra mniej, to wcale nie znaczy za mało. Płyta ma bardzo wyważone proporcje, i w tym właśnie tkwi jej siła. Co o tyle dziwne, że jest bardzo różnorodna stylistycznie. Mimo to sprawia wrażenie perfekcyjnej całości. Każdy utwór ma ten charakterystyczny dla Knopflera klimat. Singlowy So Far Away, kojący Your Latest Trick, bluesowy, niezwykle piękny i bogaty aranżacyjnie Ride Across The River czy delikatny Why Worry z rozbudowaną końcówką. Nawet trochę nijaki One World. Wszystkie są pełne uroku i dźwiękowej elegancji, gdzie każda nuta jest na swoim miejscu. Ale nie te utwory stanowią o niezwykłej popularności albumu, którego do dzisiaj sprzedano ponad 35 mln.
Na płycie są dwie wyjątkowe perły. Pierwsza to wielki przebój, nagrany z gościnnym udziałem Stinga, znany chyba każdemu Money For Nothing. Długi wstęp Stinga ze słynną frazą „I want my MTV„, potem klasyczny, ostry riff gitarowy, wreszcie efektowny refren, i do tego pamiętny animowany teledysk, z raczkującą wtedy komputerową animacją 3D. Ponad 8 minut żywiołowego knopflerowego grania w najlepszej postaci. Na pomysł piosenki Mark wpadł podczas wizyty w sklepie RTV, gdzie jeden z pracowników komentował występ muzyków w MTV mówiąc, że to takie proste, w teledysku trzeba tylko mieć gitarę i fajnie wyglądać, to wystarczy by mieć pieniądze za nic i laski za darmo.
Crème de la crème stanowi utwór tytułowy Brothers In Arms, zamykający to wydawnictwo. Brak słów, żeby opisać jego piękno. Pełna smutku i melancholii piosenka, opowiadająca o życiu towarzyszy broni, którzy zjednoczeni na polu walki rozchodzą się do swoich światów, by kiedyś znów stanąć do walki zapominając, że świat powinien być jeden dla wszystkich.
„Słońce zstąpiło już do piekieł, a księżyc wznosi się wysoko,
Pozwólcie, że się pożegnam – w końcu każdy musi umrzeć
Ale jest zapisane w gwiazdach i w każdej linii na twej dłoni:
Jesteśmy głupcami walcząc wciąż przeciwko naszym towarzyszom broni.”
To nie tylko najlepsza piosenka Dire Straits. To dzieło sztuki, jedna z najwspanialszych ballad rockowych w ogóle. Ma w sobie coś z magii, tworzy niepowtarzalny klimat, skłania do zadumy, do zatrzymania się w naszym nieustannym pędzie. Szkoda, że to tylko 7 minut. Łagodna gitara Knopflera mogłaby grać bez końca…
Ta płyta to po prostu ikona lat 80., absolutny kanon muzyki rockowej. Tej lżejszej, bardziej komercyjnej, ale w takim wydaniu to nie zarzut. Knopfler pokazał, jak tworzyć mega hity nie brnąc w tandetę. Udowodnił, że można stworzyć dzieło różnorodne, a jednocześnie zwarte i spójne, z właściwie rozłożonymi akcentami, pełne uroku i gracji.
Muzyka Dire Straits stopniowo ewoluowała. Proste kompozycje z mocno wyeksponowaną gitarą zastąpiły piosenki bardziej rozbudowane, o znacznie bogatszej aranżacji. Nieraz gitara jest schowana, pozwala przejąć główną rolę saksofonowi (jak w przepięknej balladzie Your Latest Trick) czy klawiszom. To zasługa dwóch nowych członków grupy, którzy unowocześnili jego brzmienie. Ale Dire Straits to nadal zespół Knopflera – to on pociąga za sznurki. Jeśli gra mniej, to wcale nie znaczy za mało. Płyta ma bardzo wyważone proporcje, i w tym właśnie tkwi jej siła. Co o tyle dziwne, że jest bardzo różnorodna stylistycznie. Mimo to sprawia wrażenie perfekcyjnej całości. Każdy utwór ma ten charakterystyczny dla Knopflera klimat. Singlowy So Far Away, kojący Your Latest Trick, bluesowy, niezwykle piękny i bogaty aranżacyjnie Ride Across The River czy delikatny Why Worry z rozbudowaną końcówką. Nawet trochę nijaki One World. Wszystkie są pełne uroku i dźwiękowej elegancji, gdzie każda nuta jest na swoim miejscu. Ale nie te utwory stanowią o niezwykłej popularności albumu, którego do dzisiaj sprzedano ponad 35 mln.
Na płycie są dwie wyjątkowe perły. Pierwsza to wielki przebój, nagrany z gościnnym udziałem Stinga, znany chyba każdemu Money For Nothing. Długi wstęp Stinga ze słynną frazą „I want my MTV„, potem klasyczny, ostry riff gitarowy, wreszcie efektowny refren, i do tego pamiętny animowany teledysk, z raczkującą wtedy komputerową animacją 3D. Ponad 8 minut żywiołowego knopflerowego grania w najlepszej postaci. Na pomysł piosenki Mark wpadł podczas wizyty w sklepie RTV, gdzie jeden z pracowników komentował występ muzyków w MTV mówiąc, że to takie proste, w teledysku trzeba tylko mieć gitarę i fajnie wyglądać, to wystarczy by mieć pieniądze za nic i laski za darmo.
Crème de la crème stanowi utwór tytułowy Brothers In Arms, zamykający to wydawnictwo. Brak słów, żeby opisać jego piękno. Pełna smutku i melancholii piosenka, opowiadająca o życiu towarzyszy broni, którzy zjednoczeni na polu walki rozchodzą się do swoich światów, by kiedyś znów stanąć do walki zapominając, że świat powinien być jeden dla wszystkich.
„Słońce zstąpiło już do piekieł, a księżyc wznosi się wysoko,
Pozwólcie, że się pożegnam – w końcu każdy musi umrzeć
Ale jest zapisane w gwiazdach i w każdej linii na twej dłoni:
Jesteśmy głupcami walcząc wciąż przeciwko naszym towarzyszom broni.”
To nie tylko najlepsza piosenka Dire Straits. To dzieło sztuki, jedna z najwspanialszych ballad rockowych w ogóle. Ma w sobie coś z magii, tworzy niepowtarzalny klimat, skłania do zadumy, do zatrzymania się w naszym nieustannym pędzie. Szkoda, że to tylko 7 minut. Łagodna gitara Knopflera mogłaby grać bez końca…
Ta płyta to po prostu ikona lat 80., absolutny kanon muzyki rockowej. Tej lżejszej, bardziej komercyjnej, ale w takim wydaniu to nie zarzut. Knopfler pokazał, jak tworzyć mega hity nie brnąc w tandetę. Udowodnił, że można stworzyć dzieło różnorodne, a jednocześnie zwarte i spójne, z właściwie rozłożonymi akcentami, pełne uroku i gracji.