DEEP PURPLE
In Rock
1970
R2R
Deep Purple swoje najlepsze dzieło wydał w lipcu 1970. Ależ to był rok! Rozpadli się The Beatles, zmarł Jimi Hendrix i Janis Joplin, a muzyka rockowa kwitła jak nigdy! Do formy wracali The Doors, u progu kariery stali Emerson, Lake & Palmer i Genesis, rozkręcał się Led Zeppelin, King Crimson i Pink Floyd, swoje dwie najlepsze płyty wydał debiutujący na scenie Black Sabbath, zaś niesamowitą metamorfozę przeszedł Deep Purple. Wraz ze zmianą wokalisty zespół wreszcie odnalazł swoje właściwe brzmienie. Szeroka skala głosu Iana Gillana i jego łatwość przechodzenia do krzyku stworzyły przed zespołem zupełnie nowe możliwości. Ich owocem jest właśnie płyta In Rock – wraz z Paranoid Black Sabbath wyznaczająca nowy kierunek ciężkiego grania. To od wtedy zaczęto używać terminu hard rock.
Styl Deep Purple, poza głosem Gillana, definiuje gitara Ritchie Blackmore’a i organy Jona Lorda – ci panowie się doskonale uzupełniają, a ich solowe popisy na In Rock to prawdziwe mistrzostwo świata. Już sam początek pokazuje, co się będzie działo dalej. Speed King – Król szybkości. Najpierw prawdziwa gitarowa kakofonia, za chwilę delikatne solo organowe, potem dynamiczny wokal i w środku gitarowo-organowy dialog jakby z innego utworu. Zaraz potem znakomity Bloodsucker – co za śpiew, co za brzmienie, jakie agresywne riffy! Ale najlepsze dopiero nadchodzi. Child In Time. Dziecko w czasie. Najsłynniejszy utwór zespołu. Perła muzyki rockowej. Pozornie delikatna ballada, która rozwija się niczym pasjonujący film. Spokojna wokaliza przechodzi w najbardziej niesamowity krzyk w historii rocka (jeszcze dobitniej słychać to na koncertowej wersji z albumu Made in Japan). Potem kilka minut szaleństwa gitarowego Blackmore’a i znów ukojenie – delikatne solo organowe Lorda i głos Gillana, który wiedzie aż do ognistego finału. Rzadko spotykana maestria. Po takim utworze trzeba odetchnąć – ta płyta już nas bardziej nie może zaskoczyć. Chociaż będzie jeszcze przyjemnie, polecam zwłaszcza mój ulubiony Living Wreck – kolejny pokaz wirtuozerii Blackmore’a.
Nawet jeśli druga część płyty robi mniejsze wrażenie, i tak In Rock to prawdziwy pomnik hard rocka. I nie tylko ze względu na posągową okładkę nawiązującą do słynnej Mount Rushmore w Dakocie z wyrzeźbionymi głowami prezydentów. W 1970 roku nikt nie słyszał tak ostrej muzyki. Zespół wprawdzie wściekłe sola Blackmore’a i wydzieranie się Gillana przeplata fragmentami spokojniejszymi, dającymi na moment odetchnąć, ale i tak była to piewsza tak kompletna manifestacja hard rocka w czystej postaci. Powalała wtedy. Poraża do dzisiaj.
Styl Deep Purple, poza głosem Gillana, definiuje gitara Ritchie Blackmore’a i organy Jona Lorda – ci panowie się doskonale uzupełniają, a ich solowe popisy na In Rock to prawdziwe mistrzostwo świata. Już sam początek pokazuje, co się będzie działo dalej. Speed King – Król szybkości. Najpierw prawdziwa gitarowa kakofonia, za chwilę delikatne solo organowe, potem dynamiczny wokal i w środku gitarowo-organowy dialog jakby z innego utworu. Zaraz potem znakomity Bloodsucker – co za śpiew, co za brzmienie, jakie agresywne riffy! Ale najlepsze dopiero nadchodzi. Child In Time. Dziecko w czasie. Najsłynniejszy utwór zespołu. Perła muzyki rockowej. Pozornie delikatna ballada, która rozwija się niczym pasjonujący film. Spokojna wokaliza przechodzi w najbardziej niesamowity krzyk w historii rocka (jeszcze dobitniej słychać to na koncertowej wersji z albumu Made in Japan). Potem kilka minut szaleństwa gitarowego Blackmore’a i znów ukojenie – delikatne solo organowe Lorda i głos Gillana, który wiedzie aż do ognistego finału. Rzadko spotykana maestria. Po takim utworze trzeba odetchnąć – ta płyta już nas bardziej nie może zaskoczyć. Chociaż będzie jeszcze przyjemnie, polecam zwłaszcza mój ulubiony Living Wreck – kolejny pokaz wirtuozerii Blackmore’a.
Nawet jeśli druga część płyty robi mniejsze wrażenie, i tak In Rock to prawdziwy pomnik hard rocka. I nie tylko ze względu na posągową okładkę nawiązującą do słynnej Mount Rushmore w Dakocie z wyrzeźbionymi głowami prezydentów. W 1970 roku nikt nie słyszał tak ostrej muzyki. Zespół wprawdzie wściekłe sola Blackmore’a i wydzieranie się Gillana przeplata fragmentami spokojniejszymi, dającymi na moment odetchnąć, ale i tak była to piewsza tak kompletna manifestacja hard rocka w czystej postaci. Powalała wtedy. Poraża do dzisiaj.