BLACK SABBATH
Paranoid
1970
R2R
Polecając klasykę rocka zaczynam od tych największych i najważniejszych płyt, nie może więc w tym zestawieniu zabraknąć prekursorów ciężkiego grania – zespołu Black Sabbath, i ich najsłynniejszego dzieła. To ikona ciężkiego grania – kolejny album, o którym napisano całe tomy. Na czym polegał jego fenomen? Na potędze brzmienia. Nigdy wcześniej żaden zespół nie brzmiał tak brutalnie. Black Sabbath trochę ograniczyli bluesrockowe klimaty, stanowiące o sile ich debiutanckiej płyty, na rzecz czysto metalowego grania. Gitarowe riffy nabrały takiej mocy, że mimo prostoty i pozornej toporności muzyka Black Sabbath po prostu powala. Wystarczy posłuchać utworu tytułowego czy Iron Man – obydwa zupełnie inne, ale w obydwu Tonny Iommi wymiata swą grą. To dwa największe klasyki zespołu – jeśli ktoś ich nie zna, nie powinien się do tego przyznawać. Utwór Paranoid napisany na kolanie, w ostatniej chwili, stał się największym przebojem zespołu – jeśli w przypadku Black Sabbath takie słowo jest na miejscu. Pulsujący rytm, rockowy impet, monotonny śpiew Ozzy’ego i trochę zwariowany tekst o rozpaczy człowieka popadającego w obłęd. To jeden z najszybszych i najkrótszych utworów zespołu. Niecałe trzy minuty, które zmieniły oblicze rocka. Iron Man to z kolei klasyczny, modelowy wręcz sabbathowski numer – wolny, przygniatający riff, niezwykły wokal i eksplozja gitary elektrycznej w samej końcówce. Utwór genialny w każdym calu.
Poza krótkim instrumentalnym Rat Salad (popis Billa Warda na perkusji) właściwie każdy utwór jest świetny. Choćby antywojenny War Pigs (pierwotnie taki tytuł miał nosić album, ale ze względu na wojnę w Wietnamie zmieniono go w ostatniej chwili), w którym Ozzy Osbourne narady polityków porównuje do sabatu czrownic. Albo mroczny Electric Funeral opowiadający o końcu świata w wyniku wojny nuklearnej. Jest też antynarkotykowy Hand Of Doom – znakomity utwór, który nigdy nie został właściwie doceniony. Ponury klimat tekstów doskonale pasuje do atmosfery zawartej na albumie muzyki. Właściwie Paranoid nie ma słabych stron. Może tylko jedną – trwa za krótko…
Znany magazyn Guitar World napisał kiedyś, że Paranoid zdefiniował metal pod względem muzycznym, brzmieniowym i tematycznym. Krótko i rzeczowo. Czy trzeba lepszej rekomendacji?
Poza krótkim instrumentalnym Rat Salad (popis Billa Warda na perkusji) właściwie każdy utwór jest świetny. Choćby antywojenny War Pigs (pierwotnie taki tytuł miał nosić album, ale ze względu na wojnę w Wietnamie zmieniono go w ostatniej chwili), w którym Ozzy Osbourne narady polityków porównuje do sabatu czrownic. Albo mroczny Electric Funeral opowiadający o końcu świata w wyniku wojny nuklearnej. Jest też antynarkotykowy Hand Of Doom – znakomity utwór, który nigdy nie został właściwie doceniony. Ponury klimat tekstów doskonale pasuje do atmosfery zawartej na albumie muzyki. Właściwie Paranoid nie ma słabych stron. Może tylko jedną – trwa za krótko…
Znany magazyn Guitar World napisał kiedyś, że Paranoid zdefiniował metal pod względem muzycznym, brzmieniowym i tematycznym. Krótko i rzeczowo. Czy trzeba lepszej rekomendacji?