IRONCLAD
Żelazny rycerz
2011, Niemcy, USA, Wielka Brytania
przygodowy, reż. Jonathan English
Nie jestem fanem filmów historycznych (tzn. przygodowych opartych na wydarzeniach historycznych). Często są dobrze zrobione, dobrze zagrane, ale jakoś nie wywołują wielkich emocji, a przecież właśnie o emocje chodzi w kinie. Tak samo jest z filmem Żelazny rycerz. Opowiada historię z roku 1215, kiedy to baronowie angielscy zbuntowali się przeciwko tyranii króka Jana i zmusili go do podpisania Wielkiej Karty Swobód (słynna Magna Carta, uznawana za fundament porządku konstytucyjnego i gwarancję wolności obywatelskich). Jednak król nie zamierzał jej przestrzegać. Zgromadził wielotysięczną armię i ruszył szukać zemsty na buntownikach. Otoczył ich w zamku Rochester, gdzie garstka rycerzy stawiała bohaterski opór, stając się symbolem walki o sprawiedliwość.
Głównym bohaterem jest templariusz grany przez Jamesa Purefoya (Marek Antoniusz z serialu Rzym). Świetnie wypada też Paul Giamatti w roli złego króla. Jego postać nie budzi sympatii, ale jest niezwykle wyrazista. Mamy też wątek miłosny – bo jakżeby inaczej? Rozmydla film i nic nie wnosi do treści, ale jest. Minusem są pewne przekłamania historyczne (kilkukrotne zmniejszenie załogi obrońców zamku, inny finał tych zmagań), nieliczne sceny batalistyczne (jest ich zbyt mało, ale są zrobione bardzo rzetelnie) i wrażenie oszczędności na statystach. W ogóle nie widać potęgi królewskiej armii. Ale i tak w zalewie tandetnych i efekciarskich produkcji Żelazny rycerz zasługuje na wyróżnienie. Skoro podobnie skonstruowany Braveheart otrzymał aż 5 Oscarów…
Głównym bohaterem jest templariusz grany przez Jamesa Purefoya (Marek Antoniusz z serialu Rzym). Świetnie wypada też Paul Giamatti w roli złego króla. Jego postać nie budzi sympatii, ale jest niezwykle wyrazista. Mamy też wątek miłosny – bo jakżeby inaczej? Rozmydla film i nic nie wnosi do treści, ale jest. Minusem są pewne przekłamania historyczne (kilkukrotne zmniejszenie załogi obrońców zamku, inny finał tych zmagań), nieliczne sceny batalistyczne (jest ich zbyt mało, ale są zrobione bardzo rzetelnie) i wrażenie oszczędności na statystach. W ogóle nie widać potęgi królewskiej armii. Ale i tak w zalewie tandetnych i efekciarskich produkcji Żelazny rycerz zasługuje na wyróżnienie. Skoro podobnie skonstruowany Braveheart otrzymał aż 5 Oscarów…