ZARATHUSTRA
Zarathustra
1972
R2R
Obok rekomendowania najlepszych płyt rocka, obiecałem też przypominać wydawnictwa zakurzone, zapomniane, ale zdecydowanie godne uwagi. Jednym z takich zespołów jest niemiecki Zarathustra, który od dzieła Fryderyka Nietzsche zapożyczył tylko nazwę – muzyka to już klasyczny niemiecki krautrock w najlepszej postaci. Niewtajemniczonym krótko przybliżę ten termin – krautrock (szwabski rock) to niemiecka odmiana rocka progresywnego tworzona na początku lat 70. Charakterystyczne były rozbudowane kompozycje, liczne improwizacje, zabawy z dźwiękiem, eksperymenty brzmieniowe, nowatorskie wykorzystywanie elektroniki (trzeba pamiętać, że to było 40 lat temu, technika nagraniowa była w powijakach). Przedstawicielem tego nurtu jest właśnie Zarathustra. Wprawdzie muzycy zbyt wiele nie eksperymentują, ale wielowątkowość kompozycji czy długie instrumentalne pasaże śmiało kwalifikują ich do tego nurtu.
Zarathustra nie jest zespołem zbyt oryginalnym – echa Deep Purple i Uriah Heep są aż nadto słyszalne. Ale czy to coś złego? Jak czerpać, to od najlepszych. Przełom lat 60. i 70. formował muzykę rockową więc wszyscy byli pod wrażeniem osiągnięć pionierów. Ważne, że Zarathustra nie kopiuje lecz tworzy własną muzykę opartą na dobrych, sprawdzonych patentach (wyeksponowane elektryczne organy, długie improwizacje, rozciągnięte partie instrumentalne, świetnie wyważone proporcje). A o to przecież chodzi. Cała płyta nie jest może wybitna, ale zawiera utwory na pewno warte zapamiętania. Już otwierający całość, znakomity Eternal Light doskonale definiuje styl grupy. Ta kompozycja mogłaby być ozdobą każdej płyty Uriah Heep. A to dopiero wstęp. Dalej jest jeszcze lepiej – prawie 10-minutowy Past Time to już utwór śmiało pretendujący do kanonu rocka. Agresywny wokal Ernsta Herznera, zmiany tempa, chóry, długie sola organowe (Klaus Werner) i gitarowe (Wolfgang Reimer). Znakomite nagranie. Zbudowane według najlepszych obowiązujących wtedy wzorców: krótka klamra wokalna na początku i na końcu, a w środku popisy instrumentalne. I to jakie! Warto wymienić jeszcze zamykający całość Ormuzd – porywający szalonymi solówkami, by pod koniec zaoferować całkowite ukojenie zmysłów.
Płyta jest krótka – zaledwie 36 minut muzyki, ale takie były wtedy czasy. Krążki winylowe miały swoje ograniczenia. Szkoda, że ten ciekawy album pozostaje jedynym dziełem niemieckiej kapeli.
Zarathustra nie jest zespołem zbyt oryginalnym – echa Deep Purple i Uriah Heep są aż nadto słyszalne. Ale czy to coś złego? Jak czerpać, to od najlepszych. Przełom lat 60. i 70. formował muzykę rockową więc wszyscy byli pod wrażeniem osiągnięć pionierów. Ważne, że Zarathustra nie kopiuje lecz tworzy własną muzykę opartą na dobrych, sprawdzonych patentach (wyeksponowane elektryczne organy, długie improwizacje, rozciągnięte partie instrumentalne, świetnie wyważone proporcje). A o to przecież chodzi. Cała płyta nie jest może wybitna, ale zawiera utwory na pewno warte zapamiętania. Już otwierający całość, znakomity Eternal Light doskonale definiuje styl grupy. Ta kompozycja mogłaby być ozdobą każdej płyty Uriah Heep. A to dopiero wstęp. Dalej jest jeszcze lepiej – prawie 10-minutowy Past Time to już utwór śmiało pretendujący do kanonu rocka. Agresywny wokal Ernsta Herznera, zmiany tempa, chóry, długie sola organowe (Klaus Werner) i gitarowe (Wolfgang Reimer). Znakomite nagranie. Zbudowane według najlepszych obowiązujących wtedy wzorców: krótka klamra wokalna na początku i na końcu, a w środku popisy instrumentalne. I to jakie! Warto wymienić jeszcze zamykający całość Ormuzd – porywający szalonymi solówkami, by pod koniec zaoferować całkowite ukojenie zmysłów.
Płyta jest krótka – zaledwie 36 minut muzyki, ale takie były wtedy czasy. Krążki winylowe miały swoje ograniczenia. Szkoda, że ten ciekawy album pozostaje jedynym dziełem niemieckiej kapeli.