MACIEJ MALEŃCZUK z zespołem PSYCHODANCING
Psychocountry
2012
To się nam kolega Maleńczuk rozśpiewał ostatnio. Jego płodność jest impnująca – wydaje swoje psychopłyty z zadziwiającą regularnością. Chyba po latach poszukiwań wreszcie znalazł właściwe miejsce na rodzimym rynku muzycznym. Po albumie z pieśniami rosyjskiego barda Włodzimierza Wysockiego, Maleńczuk tym razem na warsztat wziął amerykańskie standardy muzyki country. Artysta sam przetłumaczył ich teksty, wymieszał z polskimi (nawet ciekawy zabieg), dodał cztery nowe utwory, zaprosił niezłych gości (Nergal, Gienek Loska i John Porter) i tak oto powstało Psychocountry. Maleńczuk jaki jest każdy widzi – ma pewną manierę wokalną, która denerwowała w „poważnych” piosenkach, ale gdy od kilku lat zaczął tworzyć muzykę do remizy strażackiej – można mu ją darować. Bo zabawa jest przednia. Nie dlatego, że płyta cała taka dobra – raczej dlatego, że fajny pomysł, że odkurza naprawdę znane countrysongi, że zaśpiewane są na luzie i na wesoło (teksty jak zwykle robią swoje, choć nie są tym razem specjalnie błyskotliwe) i nawet jeśli momentami jest zbyt kiczowato lub nieciekawie, to całość i tak się broni. Bo na każdym weselichu też jest momentami nudno i niektóre piosenki są słabe, ale reszta to wynagradza i w sumie jest dobrze. Tak samo jest tutaj. Płyta trzyma preriowy klimat i nawet jeśli jest trochę mało samego grania, a Maleńczuk w roli Johnny Casha jest raczej mało wiarygodny, to ludowi na pewno się spodoba.
Nie jestem fanem Maleńczuka, irytuje mnie jego styl śpiewania (o zachowaniu nie wspomnę, bo oceniamy muzykę). Ale cenię go jako artystę, bo na to naprawdę zasługuje. Przez lata wyrabiał sobie pozycję i nazwisko, dlatego dzisiaj może już tylko odcinać kupony. Bardziej mnie przekonywał kiedyś jako poeta buntownik, celnie puentujący polską rzeczywistość, ale samymi wierszami by świata nie podbił. Gdy ubiera je w przaśną muzykę, dotrzeć do ludu jest dużo łatwiej. Ale… nie byłbym sobą gdybym nie dodał łyżki dziegciu. Nie samej płycie, bo jak wspomniałem, w zasadzie trzyma poziom poprzednich (choć osobiście wolę Psychodancing, a jeszcze bardziej koncert), ale trzeba zadać pytanie o ten poziom właśnie. Czy nie zszedł za nisko? Wiem, „ciemny lud to kupi” (że pozwolę sobie zacytować Jacka Kurskiego), tak samo jak kupi disco polo – ale gdzie tu artyzm? Maleńczuk od wielu lat nie nagrał swojej autorskiej płyty. Jest jedynie odtwórcą cudzych kompozycji. Robi to całkiem zgrabnie, ale czy tylko na tyle go stać? Czy naprawdę chodzi już tylko o kasę?
Nie jestem fanem Maleńczuka, irytuje mnie jego styl śpiewania (o zachowaniu nie wspomnę, bo oceniamy muzykę). Ale cenię go jako artystę, bo na to naprawdę zasługuje. Przez lata wyrabiał sobie pozycję i nazwisko, dlatego dzisiaj może już tylko odcinać kupony. Bardziej mnie przekonywał kiedyś jako poeta buntownik, celnie puentujący polską rzeczywistość, ale samymi wierszami by świata nie podbił. Gdy ubiera je w przaśną muzykę, dotrzeć do ludu jest dużo łatwiej. Ale… nie byłbym sobą gdybym nie dodał łyżki dziegciu. Nie samej płycie, bo jak wspomniałem, w zasadzie trzyma poziom poprzednich (choć osobiście wolę Psychodancing, a jeszcze bardziej koncert), ale trzeba zadać pytanie o ten poziom właśnie. Czy nie zszedł za nisko? Wiem, „ciemny lud to kupi” (że pozwolę sobie zacytować Jacka Kurskiego), tak samo jak kupi disco polo – ale gdzie tu artyzm? Maleńczuk od wielu lat nie nagrał swojej autorskiej płyty. Jest jedynie odtwórcą cudzych kompozycji. Robi to całkiem zgrabnie, ale czy tylko na tyle go stać? Czy naprawdę chodzi już tylko o kasę?