GRAVE ENCOUNTERS
Grave Encounters
2011, Kanada
horror, reż. The Vicious Brothers
Horrory kręcone w konwencji dokumentu można lubić lub nie. Wszystkie mają wspólną cechę – akcja rozwija się bardzo powoli, można naprawdę usnąć, zanim coś ciekawego się wydarzy. Ale jak już się wydarzy, to wciąga nas bez reszty. Nie sposób przestać się bać. Boimy się nawet na zapas – tego, co zaraz ujrzymy. Takie odczucia miałem podczas oglądania [REC], chowałem się pod kołdrę pod koniec Paranormal Activity. Paradokumentalny sposób kręcenia wzmaga odczucie realności opisywanych zdarzeń. To główna siła takiego przekazu, dlatego strach jest większy. W tej właśnie konwencji zrobiony jest Grave Encounters. I przeraża równie mocno jak filmy wymienione wyżej.
Fabuła jest tutaj mniej istotna, bo to tylko pretekst do wystraszenia widza. Ekipa telewizyjna programu „Grave Encounters” na jedną noc zostaje zamknięta w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym, by zarejestrować zjawiska paranormalne, jakie ponoć mają tam miejsce. Po początkowej sielance budynek powoli zaczyna pokazywać swe prawdziwe oblicze.
Oczywiście, że Grave Encounters nie jest dziełem oryginalnym. Motyw budynku pochłaniającego ludzi był w wielu filmach, z Czerwoną różą na czele. Sposób kręcenia jest identyczny jak w Paranormal Activity czy Blair Witch Project. I co z tego? W horrorach nie chodzi o odkrywanie ciągle czegoś nowego, bo prawie wszystko już gdzieś było. Chodzi o stopniowe budowanie napięcia, oddanie klimatu grozy, i wreszcie – o straszenie widza. To wszystko jest obecne w Grave Encounters. Nawet w nadmiarze. Poczucie izolacji od świata, niemożność wyjścia na zewnątrz i ucieczki od niezrozumiałych wydarzeń wzmaga grozę sytuacji. Bohaterowie są szczerze przerażeni, a widzowie panikują razem z nimi. I o to chodzi!
Niestety, stale rosnące napięcie spowodowało, że reżyserowi chyba trochę zabrakło pomysłu na rozładowanie go w końcówce filmu. Jest ona mało zrozumiała, niespójna i pozbawiona logiki (zresztą trochę naciągana fabuła to wada tego obrazu). Nie wiemy, dlaczego Lance przeżył i czy został wypuszczony, jak nagranie wydostało się z budynku itd. Ale to tylko drobiazgi, w końcu nie mówimy tu o wielkim arcydziele kinematografii. Ważne, że film robi wrażenie i raczej nie zawiedzie miłośników kina grozy. Polecam oglądanie późnym wieczorem. Najlepiej leżąc w łóżku pod kołdrą.
Fabuła jest tutaj mniej istotna, bo to tylko pretekst do wystraszenia widza. Ekipa telewizyjna programu „Grave Encounters” na jedną noc zostaje zamknięta w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym, by zarejestrować zjawiska paranormalne, jakie ponoć mają tam miejsce. Po początkowej sielance budynek powoli zaczyna pokazywać swe prawdziwe oblicze.
Oczywiście, że Grave Encounters nie jest dziełem oryginalnym. Motyw budynku pochłaniającego ludzi był w wielu filmach, z Czerwoną różą na czele. Sposób kręcenia jest identyczny jak w Paranormal Activity czy Blair Witch Project. I co z tego? W horrorach nie chodzi o odkrywanie ciągle czegoś nowego, bo prawie wszystko już gdzieś było. Chodzi o stopniowe budowanie napięcia, oddanie klimatu grozy, i wreszcie – o straszenie widza. To wszystko jest obecne w Grave Encounters. Nawet w nadmiarze. Poczucie izolacji od świata, niemożność wyjścia na zewnątrz i ucieczki od niezrozumiałych wydarzeń wzmaga grozę sytuacji. Bohaterowie są szczerze przerażeni, a widzowie panikują razem z nimi. I o to chodzi!
Niestety, stale rosnące napięcie spowodowało, że reżyserowi chyba trochę zabrakło pomysłu na rozładowanie go w końcówce filmu. Jest ona mało zrozumiała, niespójna i pozbawiona logiki (zresztą trochę naciągana fabuła to wada tego obrazu). Nie wiemy, dlaczego Lance przeżył i czy został wypuszczony, jak nagranie wydostało się z budynku itd. Ale to tylko drobiazgi, w końcu nie mówimy tu o wielkim arcydziele kinematografii. Ważne, że film robi wrażenie i raczej nie zawiedzie miłośników kina grozy. Polecam oglądanie późnym wieczorem. Najlepiej leżąc w łóżku pod kołdrą.