RUSH Clockwork Angels

Rush Clockwork Angels recenzjaRUSH
Clockwork Angels
2012

altaltaltaltalt

Mam kolegę, który jest zagorzałym fanem Rush i w ciemno podpisuje się pod wszystkim co robią. Można i tak. Wszak kanadyjskie trio ma ustaloną pozycję na rockowym piedestale – grają prawie 40 lat i nigdy nie schodzą niżej pewnego poziomu. To żywa legenda progresywnego rocka. Osobiście doceniam ich wczesne płyty, kocham Rush z czasów Moving PicturesGrace Under Pressure, i zupełnie nie rozumiem tego, co robią w ostatnich 20 latach. Jakby się trochę pogubili. Grają, grają, i niewiele z tego wynika, niewiele zostaje w pamięci. Mojej przynajmniej. Taka ściana dźwięków. Co  z tego, że zagranych precyzyjnie, bo przecież muzycy są wirtuozami. Czy nowa płyta przełamuje tę twórczą niemoc?
   Czytałem kilka recenzji tego albumu i wszystkie były pisane na kolanach. Absolutnie nie podzielam tych zachwytów. Wiem, że istnieje tendencja do gloryfikowania dokonań Rush – wszystko jest świetne, genialne itd. Otóż nie jest. Clockwork Angels jest niezłym albumem, lepszym od kilku poprzednich, ale to tylko dlatego, że tamte były słabe. Daleko mu do poziomu Moving Pictures. Słuchałem go już 8 razy i naprawdę mnie zmęczył. Przede wszystkim jest bardzo nierówny. Większość utworów jest zaledwie przeciętna. Świetnie zagrana, ale nic więcej. Ciągną się niemiłosiernie, i nagle zauważasz, że to już kolejny kawałek. Wiem, szargam świętość i pewnie mi się za to dostanie, ale trudno. Piszę szczerze i bez padania na kolana. W ostatnich latach to Dream Theater jest dla mnie pionierem takiego grania. Nie Rush.
   Kilka utworów na Clockwork Angels zdecydowanie się wyróżnia. Otwierający całość Caravan obiecuje wiele. Masywne brzmienie, gęsty riff, świetne solówki, zmiany tempa, a całość ubrana w zgrabną melodię. To jest wielki Rush, jak za dawnych lat. Najlepszy utwór na płycie. Czaruje także następny BU2B, o podobnych cechach. Żywiołowy wokal Geggy’ego Lee, znakomite riffy, wszystko na miejscu. Wyróżniłbym też singlowy Headlong Flight (ale koniecznie w pełnej, albumowej wersji, bo utwór rozkręca się w miarę trwania), klasyczny rockowy Seven Cities Of Gold czy wreszcie oparty na ciężkim metalowym riffie Carnies. Czyli w sumie całkiem nieźle. Pozostałe nagrania uważam nie tyle za słabe, co raczej nijakie. Zupełnie nie przekonuje mnie kompozycja tytułowa, określana w recenzjach jako „czysta magia”. No cóż, de gustibus… Podobnie z „arcydziełem wieńczącym album” The Garden. Dla mnie to zwykła ballada, nic specjalnego. Nie za to kocham Rush. Wiem, takie utwory też są potrzebne, ale nie ma powodu ich przeceniać i okreslać mianem dzieła.
   Podsumowując napiszę tak: Rush poszedł w dobrym kierunku. Nagrał niezłą płytę, momentami bardzo dobrą, dając nadzieję, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Po wielu latach posuchy dobre i to. Jak dla mnie mocna trójka (za ogólny klimat, wlaściwy kierunek i za dwa pierwsze utwory). Należy żywić nadzieję, że następny album będzie jeszcze lepszy, na co bardzo liczę. Bo tak naprawdę lubię ten zespół.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: