WANDERLUST
Raj na ziemi
2012, USA
komedia, reż. David Wain
Przyjaciele znowu razem? W bardzo szczątkowej formie niestety. Linda i George (Jennifer Aniston i Paul Rudd) to młode małżeństwo, które zaraz po wykupieniu wymarzonego mieszkanka w prestiżowej dzielnicy Nowego Jorku, popada w tarapaty finansowe. Obydwoje tracą pracę i nie są we stanie utrzymać dotychczasowego poziomu życia. Wyjeżdżają do Ricka, bogatego brata George’a, który prowadzi intratny interes z toi toiami i obiecał zatrudnić George’a. Po drodze przypadkowo trafiają do Elizjum, tytułowego raju na ziemi (mówię o polskim tytule, nie o oryginale – swoją drogą to żałosne, że polscy tłumacze zawsze chcą być mądrzejsi od autora i muszą koniecznie wymyślić swój własny tytuł).
Elizjum to wywodząca sie jeszcze z epoki dzieci-kwiatów komuna, w której nie ma żadnej prywatności, wszystko jest wspólne, a członkowie spędzają czas na medytacjach, wolnej miłości czy paleniu trawki. Jak łatwo się domyślić, noc spędzona wśród osobliwych mieszkańców komuny wywraca poukładany świat George’a i Lindy do góry nogami. Zaczynają się zastanawiać nad dotychczasowym życiem, sensem pogoni za dobrami materialnymi itd. Dalej już jest standardowo – w końcu to hollywoodzki film więc łatwo przewidzieć, co się wydarzy i wiadomo, że będzie happy end.
Mam słabość do Jennifer Aniston, najsympatyczniejszej z Przyjaciółek i jedynej, która zrobiła dużą karierę filmową. Grywa regularnie, ale rzadko w dobrych filmach. I tym razem również nie trafiła najlepiej. Film jest miły i sympatyczny, ale to trochę mało, by nazwać go dobrym. Fabuła dość naiwna i mało wciagająca, gagi ograne, do tego często na granicy dobrego smaku. Dobre są tylko krótkie momenty i dla nich warto ten film zobaczyć. Dla nich i dla Jennifer.
Jedyne, co na pewno pozostaje aktualne, to główne przesłanie filmu: nigdy nie obarczaj całego świata winą za własne niepowodzenia. Ucieczka od rzeczywistości nie jest żadnym wyjściem. Jeśli chcesz coś osiągnąć to wyznacz sobie cel i bierz się do roboty. Amen.
Elizjum to wywodząca sie jeszcze z epoki dzieci-kwiatów komuna, w której nie ma żadnej prywatności, wszystko jest wspólne, a członkowie spędzają czas na medytacjach, wolnej miłości czy paleniu trawki. Jak łatwo się domyślić, noc spędzona wśród osobliwych mieszkańców komuny wywraca poukładany świat George’a i Lindy do góry nogami. Zaczynają się zastanawiać nad dotychczasowym życiem, sensem pogoni za dobrami materialnymi itd. Dalej już jest standardowo – w końcu to hollywoodzki film więc łatwo przewidzieć, co się wydarzy i wiadomo, że będzie happy end.
Mam słabość do Jennifer Aniston, najsympatyczniejszej z Przyjaciółek i jedynej, która zrobiła dużą karierę filmową. Grywa regularnie, ale rzadko w dobrych filmach. I tym razem również nie trafiła najlepiej. Film jest miły i sympatyczny, ale to trochę mało, by nazwać go dobrym. Fabuła dość naiwna i mało wciagająca, gagi ograne, do tego często na granicy dobrego smaku. Dobre są tylko krótkie momenty i dla nich warto ten film zobaczyć. Dla nich i dla Jennifer.
Jedyne, co na pewno pozostaje aktualne, to główne przesłanie filmu: nigdy nie obarczaj całego świata winą za własne niepowodzenia. Ucieczka od rzeczywistości nie jest żadnym wyjściem. Jeśli chcesz coś osiągnąć to wyznacz sobie cel i bierz się do roboty. Amen.